Twórczość własna >> Opowiadania >> Twarz pochowana w dłoniach

| | A A


Autor: Nivo
Data dodania: 2007-07-25 17:08:25
Wyświetlenia: 4563

Twarz pochowana w dłoniach

John Frath nienawidził sobotnich wypadów do centrum handlowego. Wszechobecny gwar, krzykliwe kolory reklam i ładne dziewczyny na stanowiskach „w czym mogę pomóc?” skutecznie wymywały z niego górnolotne rozważania, których na co dzień był pełen. Nie potrafił nigdy przygotować się na gwałtowne z nich odarcie; czego najlepszym świadectwem było chmurne oblicze z wykrzywionymi w grymasie niezadowolenia ustami. Tę irytację potęgowała dzisiaj osoba mu bliska, w tym miejscu jednak zamieniająca się w najgorszego wroga.
- Syneczku, co sądzisz o tym? – odezwała się Aldona Frath, przykładając wąskie, białe spodnie do pasa. John oczyma wyobraźni ujrzał młode, zgrabne ciała dziewcząt, których kształty opięte w podobne ciuchy przyprawiały go o skoki ciśnienia. Jego matka, czego był pewien, spowodowałaby raczej zapaść u co wrażliwszych samców.

Uśmiechnął się lekko, gdy napotkał tę myśl. Otworzył usta, by udzielić wymijającej odpowiedzi; wiedział, że jeśli tego nie zrobi, sprowadzi na siebie nieszczęście.
- Facet na zakupach to kula u nogi! – warknęła Aldona i ruszyła w stronę przymierzalni. John wodził za nią wzrokiem dopóki charakterystyczna w sklepie młodzieżowym sylwetka pięćdziesięcioletniej kobiety nie zniknęła za żółtą zasłoną.
- Cholera... – sapnął mężczyzna gniewnie; był świadomy, że przez swoją nieuwagę uruchomił mozolny proces samodzielnego dochodzenia przez matkę do wniosków, które on wysnuł jeszcze przed wejściem do tego przeklętego sklepu. Spojrzał raz jeszcze na rzędy różnokolorowych szmat wiszących bezwiednie na wieszakach, raz jeszcze ujął w nozdrza słodki zapach i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę wyjścia. Upatrzył sobie ławkę na korytarzu, osadzoną w podstawie dużej reklamy proszku do prania. Usiadł z niejaką ulgą; spacery między wystawami zmęczyły już nogi, lecz najgorsze męki - umysłu - dopiero się rozpoczęły. Po kilku minutach przyjdzie zniecierpliwienie, po kilkunastu złość, a po kilkudziesięciu ... wolał o tym nie myśleć. Rzucił okiem na papierzyska i pełne torby wokół siebie; zdawało się, że niedługo da się ujrzeć postać, miotającą się po korytarzu w poszukiwaniu swojej (pozostawionej tutaj) własności, cierpiącej tak samo jak on z powodu odmóżdżających właściwości tego miejsca.

Czas płynął nieznośnie długo. John trzymając reklamówki z dokonanymi już zakupami, rozglądał się trwożnie; obawiał się, że ktoś usiądzie koło niego i będzie chciał zabawić go rozmową. Tego nie znosił najbardziej – wielkiej, szkaradnej masy ludzkich ciał otaczającej go zewsząd. Musiał słyszeć ich głupie rozmowy, czuć ich przykry zapach, widzieć ich bezmyślne zachowania. Perspektywa bezpośredniego kontaktu z osobnikiem należącym do tej cywilizacyjnej hałastry przerażała go.

Minęło pół godziny. Mężczyzna próbował rozpaczliwie wznieść się ponad ten cały chlew; dusza artysty i marzyciela cierpiała, gdy współczesność narzucała na nią swoje bezlitosne ramy. Tryb życia nastawiony na wielką karierę, konsumpcję, pogoń za nowinkami świata nie był dla niego. Brzydził się nim. I właśnie tutaj, w centrum handlowym, widział jakby w przekroju to czym jest współczesny świat w swej znakomitej części.

Poniósł kolejną klęskę w swych staraniach – jego cierpliwość się wyczerpała. Mocno zirytowany wstał i wolno skierował się do sklepu. Mocny, słodki zapach przyprawiający o mdłości nadal się tu unosił i co gorsza nadal spełniał swoje zadanie. Mężczyzna rozejrzał się po głowach pojawiających się to tu, to tam, ponad stojakami i innymi sprzętami pomocnymi w prezentacji ciuchów. Nie dostrzegł jednak tej jednej, znajomej. Spojrzał w kierunku szeregu żółtych zasłon składających się na przymierzalnię – wszystkie wisiały spięte, żadna nie była zasłonięta.

Zaniepokojony, rzucił jeszcze raz okiem na ludzi w sklepie. Nie było jej. Znał ją już 22 lata i wiedział, że stało się coś... innego, złego? Aldona działała na pewnych schematach, poza które nie potrafiła, lub nie chciała, wychodzić. John znał je wszystkie. Był pewny, że nie wyszłaby stąd bez niego i swoich zakupów, wiedział, że w ogóle stąd nie wyszła, siedział przecież na ławce przed tym cholernym sklepem. Nie mógł jej nie zauważyć.

Słodki odór przybrał na sile. Czarne myśli rozpoczęły swój szaleńczy taniec, który przewidywał w swym układzie powolną śmierć zdrowego rozsądku. Opanowanie zniknęło, ustępując miejsca przybierającej na sile dezorientacji i niepokojowi. Zdawał sobie sprawę, że przyciąga zdziwione spojrzenia klientów i obsługi – on już niczemu się w sobie nie dziwił, czasami miał po prostu siebie dość.
- W czym mogę pomóc? – miły kobiecy głos rozległ się tuż za nim. Odwrócił się i spojrzał na źródło tych słodkich dźwięków, które dobiegły go przed chwilą. Niewysoka brunetka o długich prostych włosach i bystrym spojrzeniu świdrowała go wzrokiem, zdradzając dziwnego rodzaju fascynację. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się jak urzeczony w głębię jej źrenic, nie będąc w stanie dobrać odpowiednich słów.
- Szuka Pan kogoś czy czegoś? – zadała kolejne pytanie, chcąc jakby naprowadzić Johna na odpowiedni trop. Poczuł się żenująco w tej sytuacji; niejednokrotnie wychodził na głupka i dziwaka, ale to dotknęło go nadzwyczaj mocno.
- Szukam mojej matki, przymierzała spodnie i … - odwrócił się w stronę przymierzalni; jedna z zasłon była aktualnie w użyciu. Uśmiechnął się do siebie i zganił za panikarstwo, i już miał przyjmować napływające skądś miłe uczucie ulgi, gdy zza kotary wyłoniła się nastoletnia dziewczyna w żółtym żakieciku przewieszonym przez ramię.
- Nie było tutaj nikogo takiego. – powiedziała chłodnym, nieprzyjemnym głosem brunetka, gdy spojrzał na nią po raz kolejny nieobecnym wzrokiem. Odsunął się od niej o krok i rzucił pytające spojrzenie, pełne niewymownej, nieuzasadnionej pretensji.
- Nie było tutaj osoby, której Pan szuka. Proszę opuścić sklep. – suchy i zimny, nie pasujący do pięknego oblicza kobiety ton, był władczy i nie znoszący sprzeciwu. Te słowa rozbrzmiewały w jego głowie jeszcze na ruchomych schodach, gdy na poły świadomie opuszczał centrum handlowe. Pamiętał tylko, że toreb na ławce już nie było.



Względną równowagę psychiczną osiągnął dopiero podczas wspinaczki na szóste piętro szarego, masywnego wieżowca, który mieścił dziesiątki mieszkań. Jedno z nich zajmowali państwo Frath; dwa pokoje, łazienka i balkon z widokiem na zasrane podwórze. Na szczęście psie (i nie tylko) gówna są na tyle małe, że z perspektywy szóstego piętra nie rażą już tak bardzo poczucia estetyki. Chyba że ból sprawia sama świadomość ich istnienia.
Mdłe światło koloru ciemno-pomarańczowego rozlewało się leniwie po piętrze. Schody rzucały niemrawe cienie na cementową posadzkę klatki schodowej, a szkła judaszy błyszczały złowieszczo. Ciemniejąca jasność blasku słońca za uchylonymi oknami zwiastowała rychłe przetasowanie w hierarchii władzy nad nieboskłonem. John Frath stanął naprzeciw drzwi do swojego domu i wziął głęboki oddech. Chłodne powietrze wypełniło jego wnętrze, orzeźwiło; gdy je wypuścił, zdawało mu się, że wraz z nim utracił część czarnych myśli, którym oddał władzę w centrum handlowym, a które narobiły spustoszeń większych niż litr wódki wypity do lustra. Przełożył torby z zakupami do lewej ręki, wydały przy tym niepokojący dźwięk. Niepokojący, bo jedyny. John zdał sobie sprawę że pomimo względnie wczesnej pory brak jakichkolwiek odgłosów życia. Nie słychać głębokich, przejmujących warkotów TIR’ów jeżdżących przecznicę dalej, nie słychać krzyków niezadowolonej z życia gospodyni domowej z piątego piętra, której życie miało ułożyć się inaczej, nie słychać głośnej muzyki nastolatka z naprzeciwka, która ma być manifestacją buntu – przeciwko komu? Czemu? To nieważne.

Prawa dłoń zanurzyła się w jeansowej kieszeni spodni, szukając między portfelem, dowodem osobistym i paczką papierosów, breloczka kluczy. I nagle myśl przebiła jego świadomość, niosąc za sobą nadzieję i radość której zawsze brakowało mu w życiu. Widział oczyma wyobraźni niebieskie pantofle, które Aldona zwykła ubierać na wypady do miasta, stojące jak zwykle w równym rządku na przedpokoju; czuł delikatną woń parzonej herbaty, którą poiła go od małego, będąc zapewne pod wpływem jakiś kobiecych magazynów. Tęsknił do tej wizji, nie myśląc o tym, czy upadek znowu będzie bolesny – tyle ich przecież przeżył. Zaklął parszywie; te słowa jak magiczne zaklęcia pomogły mu w znalezieniu kluczy, które po chwili brzęczały w jego dłoni.

Wtem, jakby przez zasłonę ignorancji, do świadomości dopłynął wyraźny, lecz cichy dźwięk. Szuranie, skrobanie – cokolwiek to było, było wszędzie. Spojrzał na błyszczące szkła wizjerów i puścił wodze swej szalonej, teraz wyjątkowo pobudzonej, wyobraźni; widział gówniarza z naprzeciwka szykującego po drugiej stronie swojego sprężynowca, widział…

- Dość… - warknął w duchu i włożył odpowiedni klucz do zamka. W odpowiedzi rozległ się cichy chrobot poruszonego mechanizmu i już po chwili drzwi stały otworem. Popchnął je silnie przed siebie i nie ujrzał oczekiwanych pantofli. Gdyby wysilił słuch, wyłowiłby szelest i kroki na przedpokoju w jego mieszkaniu. Był jednak na to zbyt zmęczony i zdezorientowany. Wkroczył chwiejnym krokiem do salonu, zwalił się na tapczan i zaczął płakać, płakać jak nigdy w życiu.



John miał przeczucie, ale po chwili nawet ono go opuściło. Wyrwało się z metafizycznego jestestwa Fratha i poszybowało w górę, ku Otchłani. Krajobraz zaczął się zmieniać; ciężkie żelbetonowe płyty powoli traciły swoją żelbetonowość, a świetlistość światła stała się niemożliwa do stwierdzenia już w kilka sekund. Z rozmazanych, pozbawionych wspólnego rzeczywistego spoiwa kształtów otaczających Przeczucie Johna Fratha wyłoniła się przestrzeń, której wymiarowość była trudna do określenia. Nadbyt śmiertelnika zawsze starał się omijać to miejsce, ogniskując swoje duchowe arete na osiągnięciu Otchłani. Zazwyczaj przychodziło to bez problemu; trudności pojawiały się, gdy stany emocjonalne śmiertelnika były mocne na tyle, by zakrzywić przepływ sił Przeczucia. Tak było tym razem, i nadbyt Johna Fratha został narażany na psioniczne oddziaływania pustki tej dziwacznej przestrzeni; wyminął je jednak po chwili, odsuwając żyjące w nim, gorzkie obrazy rozpaczy swojego śmiertelnika. Było to trudne, ale udało się. Niewątpliwie dużo trudności przysporzyła Przeczuciu ta jedna podróż.

Miliony punktów przelewały się przez astralne Ja Przeczucia, kiedy podróżowało tak między światami i sferami. Było ich wiele, ale żadne Przeczucie nie interesowało się światem innym niż Otchłanią. Wiele nadbytów zdawało się podświadomie czuć subtelne nici z których została stworzona Całość. Całość sfer, światów, czasów i rzeczywistości. Czasami śmiertelnicy, z którymi byli związani, nieświadomie zakłócali koncentracje swoich Przerzuć; arete przestawała wskazywać pewną drogę do Otchłani, zaczynała zbaczać z niej, zahaczać o wszystko Inne – to co było poza śmiertelnikiem a Otchłanią. Obcość była poza granicą świadomości Przeczuć, wypełniała je psioniczną falą wszech-pustki, która zapadała się sama w sobie i potrafiła zakrzywić tor nadbytu tak bardzo, że podróż do Otchłani trwała latami.

Przeczucie Johna Fratha miało dużo szczęścia; wkroczyło tylko niewielką częścią swojego astralnego Ja w Inne. Skończyło się na kilkusekundowej pustce; to Przeczucie potrafiło już bronić się przed emocjami swojego śmiertelnika, które niezwykle często przybierały na ogromnej sile. Każdy mniej doświadczony nadbyt wylądowałby po drugiej stronie Innego, a może nawet poza Innością w ogóle. W najgorszym wypadku nastąpiłoby złamanie arete i trwałe zespolenie duchowości śmiertelnika, z dziką i nieokiełznaną naturą Przeczucia, przy zachowaniu pełnej świadomości tego drugiego.

Dziwne kształty zaczęły przybierać regularne formy; w słabym świetle nieznanego pochodzenia majaczyły się na horyzoncie masywne i ciężkie formy z gwiezdnego materiału skalnego. Pod nim rozpościerał się bezmiar Otchłani.

Nadbyt Johna Fratha skierował się w dół i dał się wchłonąć. Rozejrzał się wokół i dostrzegł wyjątkowo dużą ilość migających świateł – ilość Przeczuć była niesamowicie wysoka. Czuł się doskonale, jego arete było w swojej szczytowej formie. Pławił się w tej przyjemności, obserwując leniwie swoich pobratymców i oczyszczając się z psychicznych naleciałości emocji swojego śmiertelnika, Johna Fratha. Stosunkowo długo był z nim związany, bo ponad tydzień. Po tak długim czasie oczyszczenie w Otchłani było konieczne; w przeciwnym razie duchowość śmiertelnika narzucałaby swoją dominację coraz bardziej i zachwiała równowagę. Do tego dopuścić nie mogło żadne Przeczucie, nie pozwalało na to arete, którego siła przewyższała wszystko inne u nadbytu. Dać się zdominować, to dać się upodlić; dać się upodlić, to pozwolić na zniszczenie własnej, wyjątkowej natury.

Dużo Przeczuć korzysta teraz z dobrodziejstw Otchłani. Dawniej to miejsce stało puste. Oczyszczanie nie było potrzebne. Czasy jednak się zmieniają, i to nawet dla nadbytów. Żądza władzy nad śmiertelnikiem jest u nich bardzo silna, a z każdym kolejnym mocniejszym staraniem o jej zdobycie, zwiększa się więź łącząca je z człowiekiem. Więzi raz nawiązanej nie da się raz na zawsze przerwać; oplata ona Przeczucia coraz mocniej i mocniej, przekazując coraz to więcej emocji. Otchłań pozwoliła Przeczuciom obudzić pradawne, właściwe tylko im, duchowe arete i używać oczyszczających więzi podróży. Otchłań przyhamowała ich zapędy i uratowała od krępująco silnych związków ze śmiertelnikami. W Otchłani nie mogły pojawić się Istoty, które od początku istnienia zabijały Przeczucia, krążąc między światami i sferami i czekając na nieuważne nadbyty. Otchłań uratowała Przeczucia.

Przeczucie Johna Fratha rozglądało się w poszukiwaniu swojego ulubionego Przeczucia, Przeczucia Aldony Frath. Zaniepokojone nagłym i ciężkim do wytłumaczenia zniknięciem śmiertelniczki, postanowiło poszukać jej nadbytu tutaj. Zogniskowanie energii myśli nie przyniosło jednak rezultatu; Przeczucia zamieszkującego śmiertelnika o imieniu Aldona Frath nie było w Otchłani. Oznaczało to, że bytuje na swoim człowieku i tylko za pośrednictwem innego człowieka można go znaleźć. To nie pierwszy raz, gdy Przeczucie Johna Fratha niepokoiło się o Przeczucie Aldony Frath. Nadbyt Johna całą swoją astralnością fascynował się buntowniczą naturą Przeczucia człowieczej kobiety, której śmiałe plany i marzenia zesłały na nią niełaskę.

Tak naprawdę to każda wizyta w Otchłani była wielkim ryzykiem dla Przeczucia Johna i Aldony. Nadbyt Aldony miał w sobie coś, czego nie miały inne astralne ciała; jego arete było naprawdę ogromne i łatwo wyczuwalne, nie potrzebowało żadnych oczyszczających podróży. Wiedziało o tym tylko Przeczucie Johna, które wyczuło kiedyś, podczas wspólnej podróży z Przeczuciem Aldony do Otchłani, że stwarza ono tylko pozory. Jednak każdy nadbyt – czy to w śmiertelniku, czy w Otchłani, czuł podświadomie odmienność Przeczucia tej ziemskiej kobiety. Budziła ono lęk i niepewność, spotykała się z dezaprobatą i niechęcią.

Nie zrażało jednak Przeczucia Johna. Wręcz przeciwnie – przyciągało go jeszcze bardziej.

Na tyle, że podążyło ono za swoją ulubienicą w zuchwałej ucieczce; Przeczucie Aldony Frath oznajmiło kiedyś całej Otchłani, że dąży do pełnej asymilacji wszystkich nadbytów z duchowością śmiertelników. Ten niezwykły twór astralny uważał, że taka metafizyczna synteza jest przeznaczeniem wszystkich Przeczuć, i nie należy jej odrzucać poprzez podróże do Otchłani, czy pielęgnowanie duchowego arete. Nadbyt Aldony nawoływał do zjednoczenia, uległości śmiertelnikom i twierdził, że znajdzie sposób by przyśpieszyć bieg przeznaczonych Przeczuciom zdarzeń. Postulaty te spotkały się z najwyższą krytyką; pełne połączenie nadbytu i duchowości człowieka stanowiło najwyższy wymiar kary dla tego pierwszego. Propozycja poddania się temu procesowi zdawała się być dla Przeczuć szaleństwem i bluźnierstwem; tak wielkim, że owe twierdzenia, w połączeniu z towarzyszącą od zawsze Przeczuciu Aldony niechęcią, zrodziły wielką nienawiść i okrutny wyrok – zakrzywienie toru poza Całość. Nadbyt Aldony ratował się ucieczką, a wraz z nim, w szalonej ekstazie nadświadomości, podążyło Przeczucie Johna Fratha. Wzięło tym samym na siebie wyrok.

Nadbyt tego mężczyzny przez dłuższy czas prostował zastawione przez inne Przeczucia zakrzywiacze ogniskowania, odwracał uwagę od niezwykłego arete Przeczucia Aldony, potęgując siłę własnego – słowem, robił wszystko by ten niezwykły nadbyt mógł spełnić swoją misję. Kierowała nim nie tylko chora fascynacja; skrycie wierzył, że uda mu się, za pomocą niezwykłości arete nadbytu Aldony, nawet po pełnej asymilacji dokonać dominacji nad Johnem Fratrem. Był niemal pewien, że uda mu się to, jeśli nadarzy się okazja i ukrywał prawdziwe zamiary przed swoją ulubienicą. Chciał jako pierwszy nadbyt przejąć kontrolę.

Miało stać się to już niebawem, kiedy śmiertelnik Aldona zniknął, a wraz z nim łączność z jego Przeczuciem. Aldona Frath znikała często, ale nigdy nie znikała wtedy łączność z jej astralnym ciałem. Nadbyt Johna Fratha był też mocno zaniepokojony reakcjami innych astralnych współbraci, które obserwował będąc w człowieku : Przeczucia opuszczały ciała ludzi, gdy Ci wchodzili do sklepu. Prawdę powiedziawszy tylko Przeczucie ludzkiej kobiety-sprzedawczyni było w swoim śmiertelniku i nie zachowywało się dziwnie, w przeciwieństwie do samej śmiertelniczki, której zachowanie (po części) wybiło Johna Fratha z równowagi. Nadbyt Johna również miał przemożną ochotę udać się na ten czas do Otchłani; jednak Przeczucie Aldony nie wykazywało takich chęci, więc i on pozostał na swoim miejscu. Dopiero gdy niezwykłe arete jego ulubienicy zniknęło wraz z nią, niwelując tym samym psioniczną zasłonę mylącą ich tożsamość, zaczęły się kłopoty. Poważne kłopoty, bo choć na co dzień John Frath był wspaniałym śmiertelnikiem dla poszukiwanego Przeczucia (nawiązywał kontakt tylko z matką), teraz, w centrum handlowym stał się możliwie najgorszym. Tylko cud sprawił, że w drodze do bezpiecznego domu żadne Przeczucie go nie rozpoznało i nie zaatakowało.

Przeczucie Johna Fratha źle się czuło; zachowało się histerycznie, zesłało na swojego śmiertelnika falę przekaźników myśli, której rozbudziły jego wyobraźnię i zaniosły na skraj załamania nerwowego. Nadbyt wiedział, że przez sadystyczne inklinacje Przeczucia Aldony, śmiertelnik John Frath i tak miał ciężkie życie. Polubił go i chciał poprawy jego losu, jednak nie potrafił wpłynąć na nadbyt Aldony.

Oczyszczenie dokonało się błyskawicznie; Przeczucie Johna Fratha postanowiło jak najszybciej opuścić Otchłań. Ogniskując się na swoim arete i duchowości swojego śmiertelnika, czuło nieprzychylne spojrzenia innych astralnych ciał. Było już jednak za późno…



John Frath wstał ociężale z tapczanu i ziewnął. Śnił o dziwnych miastach i ogromnych górach; senne wizje już rozmywały się w jego umyśle, przesłonięte żywymi jeszcze obrazami rozpaczy po niesamowitej stracie bliskiej, a jednocześnie dalekiej, osoby. Wolnym krokiem poszedł do kuchni i otworzył okno; rześkie, poranne powietrze wtargnęło do pomieszczenia z głośnym szumem, rozwiewając aurę beznadziei i marazmu. Mężczyzna sięgnął po szklankę z wodą i wypił ją jednym haustem – postanowił, że weźmie się w garść i zrobi to, co każdy normalny człowiek w takiej sytuacji zrobić powinien. Nie wiedział jeszcze, że nie może mu się to udać.

Frath wiele złego słyszał o policji, mimo to nie lękał się zgłosić zaginięcia. Choć jakaś część jego osoby stanowczo mu to odradzała – postąpił tak, jak wydawało mu się, że postąpić powinien. Bardzo ucieszył się, że policjanci zdecydowali się go odwiedzić, spisać wszystkie zeznania i rozejrzeć się po mieszkaniu. Może to pomoże w poszukiwaniach?

Po kilkunastu minutach rozległo się głośne pukanie do drzwi. Frath ruszył do nich, mocno podekscytowany i lekko zdenerwowany. Spojrzał przez judasza, upewniając się, że to oczekiwani goście. Prawdę powiedziawszy był nieco więcej niż lekko zdenerwowany.



Przeczucia Johna Fratha wysłało kilkaset przekaźników myślowych, ale nic nie zdołało złamać desperackiej decyzji mężczyzny. Koncentracja nad arete również nic nie dała. Nadbyt był zdenerwowany; Przeczucia policjantów mogły słyszeć o nim i zechcieć wymierzyć karę. Był przygotowany na walkę.

I miał rację. Gdy człowiek otworzył drzwi, astralne ciała funkcjonariuszy ruszyły z impetem na Przeczucie Johna Fratha, potęgując chwilowo swoje arete. Nadbyt zmuszony był opuścić ciało; pokój zaczął tracić swoją ostrość i barwy, sfery i rzeczywistości błyskawicznie zaczęły nakładać się na siebie, tworząc przerażający w swojej dziwności obraz. Było to normalne, bowiem przy tak silnym skupisku spotęgowanych arete Całość musiała jakoś reagować. Obraz zawirował i Przeczucie Johna błyskawicznie uniknęło psionicznych wiązań wysłanych w swoją stronę; skontrowało uderzenie, wyrywając część arete przeciwnika raz na zawsze z astralnej powłoki. Głośny jęk rozbrzmiał w całym przekroju światów, które wypełniały teraz każdy zakątek pomieszczenia. Drugi przeciwnik doprowadził swoją koncentrację nad arete do szczytów możliwości; nadbyt Johna zrozumiał, że pragnie gwałtownie narzuć wolę swojemu śmiertelnikowi i wyprowadzić z jego pomocą Fratha z równowagi. Silne przeżycie psychiczne z pewnością osłabiłoby Przeczucie Johna, a to mogło przechylić szalę zwycięstwa.

Astralna manifestacja Johna Fratha zogniskowała energię przekaźników na swoim śmiertelniku, jednocześnie nakierowując swoje arete na arete przeciwnika. Lata bytowania na tym niezwykłym śmiertelniku nauczyły Przeczucie siły i odporności – duchowa świadomość była potęgą, którą należało pielęgnować.

Wtem energia psioniczna odmówiła współpracy; na poły złamane arete drugiego przeciwnika miało na tyle mocy, by zakłócić przekaz. Gdy Przeczucia Johna Fratha to zrozumiało, było już za późno.



- Pana matka nie żyje. Nie pozbiera się Pan po jej stracie. – wypalił nagle policjant, przeszukując rzeczy Aldony Frath w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Jego kolega spojrzał na niego niemym, pełnym zdziwienia wzrokiem, a dla Johna było to już za wiele. Pielęgnowana przez lata nienawiść do całego świata i ogromny żal wydostały się teraz na światło dzienne, wraz z krzykiem który wypełnił mieszkanie. Gwałtowność tego przejmującego uczucia tylko przez chwilę zdziwiła samego Fratha; później była już tylko dominująca żądza odwetu, nie skorelowana i ślepa.

John rzucił się z obłędem w oczach na tego, który wypowiedział zdanie-zapalnik; jednym potężnym ciosem w podbródek powalił go na ziemię. Mocno zdezorientowany towarzysz patrzył pustym wzrokiem to na Fratha, to na kolegę ze zmiażdżoną szczęką. Instynktownie sięgał ręką do pasa, jednak kopnięty przez mężczyznę stolik wytrącił go z fizycznej (i psychicznej) równowagi. Próbował wstać, jednak silny kopniak przywrócił go do poprzedniej pozycji. Udało mu się wyjąć broń; drżącymi rękoma ujął ją i wymierzył w swojego oprawcę. John Frath zaśmiał się szaleńczo. Policjant nie mógł słuchać już tego dłużej. Nacisnął spust, pocisk przeszył ramię mężczyzny i rzucił nim o ziemię. Fala szkarłatu rozprysła na półce tuż za nim, obryzgując książki i inne sprzęty, jeszcze wczoraj tak pieczołowicie układane przez Aldonę.

Kolejny zwierzęcy ryk oznajmił światu, że John Frath żyje i nadal władają nim pierwotne namiętności. Mniej zręcznie niż wcześniej, rzucił się na podnoszącego się właśnie policjanta i zadał mu cios pięścią w brzuch. Jeszcze jeden. I kolejny. Za to, że ona wszystko wiedziała zawsze najlepiej. Za piekło, które mi zgotowała. Za to, ze już jej nie ma.



Silne zakrzywienie wyrwało Przeczucie Johna Fratha z miejsca pojedynku, z ogromną siłą wyrzucając go w górę, poprzez warstwy sfer. Miliony punkcików zatańczyły jako odrębny obraz, dziwny i nieprzyzwoity w swojej niematerialności. Podróż była gwałtowna, tak gwałtowna, że uczucie pustej świadomości wypełniło nadbyt, wykluczając koncentrację i ogniskowanie nad czymkolwiek. Wszelkie próby stawienia oporu były skazane na niepowodzenie.

Przeczucie wylądowało w Otchłani. Było to dziwne, zważywszy na sporą siłę oddziaływania psychiki Johna Fratha – pojawienie się w akurat w tej sferze i w tym miejscu graniczyło z cudem.

A cuda się nie zdarzają.

Nadbyt rozejrzał się z niepokojem, kolejne Przeczucia wyrwane gwałtownie ze swoich śmiertelników otaczały go zewsząd. Chciał ratować się ucieczką, gdy spostrzegł, że wcale nie zwracają na niego uwagi. Wszystkie nadbyty pojawiły się tutaj nie z własnej woli.

Stało się coś złego? Innego?

Nagle receptory psioniczne Przeczuć poraziła niewyobrażalna moc jakiegoś arete, wielkiego i potężnego; zagłuszającego wszystkie inne, przynoszącego pustkę i chaos nieskończoności. Ogromna fala wiązań przetoczyła się przez bezmiar Otchłani i wstrząsnęła ją, wywołując serię gwałtownych zaburzeń.

Wtem, w oddali pojawiła się postać.

Przeczucie Aldony Frath kroczyło dostojnie i wolno, kierując się wprost w tłum zebranych nadbytów. Po jej prawej stronie stało Przeczucie młodej, ślicznej brunetki, po lewej kilka innych astralnych ciał.

Przeczucie brunetki rozmyło się nagle i skrzywiło, zmieniając się w groteskową postać z czystego cienia. To samo stało się z resztą towarzyszących Aldonie nadbytów. Ale to nie były nadbyty.

To były Istoty : Strachu, Śmierci i Zniszczenia. Jednym wiązaniem potrafiły złamać nawet najtwardsze arete, te które polowały w bluźnierczo innych sferach i płaszczyznach rzeczywistości, mając pełnie władzy nad Całością. Wypełniała je oszalała żądza unicestwiania, nieskażona myślą uległą nieskończoności. Nigdy dotąd nie miały wstępu do Otchłani.

To Przeczucie Aldony było źródłem tej bezkresnej mocy, która kontrolowała te potępione byty. Mocy pradawnej i nienazwanej. Teraz nadbyt Johna Fratha rozumiał już wszystko. Zrozumiał, dlaczego Przeczucie Aldony nie potrzebowało oczyszczania i dlaczego tak często znikał jej śmiertelnik, gdy nadbyt podróżował wraz z nim. Zrozumiał, że to wszystko było groteskową grą.

Zrozumiał, że przed nimi stoi człowiek i nawet arete wszystkich Przeczuć Otchłani nie złamie jego śmiertelnej dumy.

Miliony psionicznych więzi i przekaźników myślowych wypełniły przestrzeń, gdy pierwsza Istota ruszyła do ataku, roztrzaskując pierwsze arete Przeczucia. Za nim kolejne i kolejne. Fala nadbytów rozpoczęła rozpaczliwą próbę obrony, ogniskując energię myśli i potęgując własne moce.

Arete pękały i rwały się jak delikatnie utkane myśli. Aldona ruszyła prosto w stronę Przeczucia Johna.

Gdy tak patrzyła na niego swoim chłodnym wzrokiem, zrozumiał coś jeszcze. Amputując arete Przeczuć, będzie mogła łatwo je wchłonąć. Gdy je wchłonie, zdobędzie cząstkę ich mocy. Tak naprawdę nigdy nie było mowy o asymilacji nadbytów ze swoimi śmiertelnikami. Chodziło o asymilację, ale z jednym śmiertelnikiem – Aldoną.

Cóż, Przeczucie Johna Fratha też miało swój sekretny plan dominacji nad swoim człowiekiem. Jakże śmieszny zdaje się on w tej chwili, gdy kolejne morderczo potężne przekaźniki Aldony raz po raz pozbawiają go części jego arete.



John Frath spojrzał leniwie na zwłoki policjantów. Wszędzie było mnóstwo krwi. Szkarłat otaczał go i wirował mu szaleńczo w głowie, wyostrzając zmysły. Krew pulsowała w nim – czuł ją w swoich skroniach, czuł ją w swoim sercu. Widział ją nawet na rękojeści pistoletu. Mężczyzna uśmiechnął się, czuł się spełniony. Mimo wszystko, naprawdę czuł się spokojny. Jak nigdy.



Nagle wszystko wypełniła kolejna siła przekraczająca granice jakiegokolwiek poznania. Przeczucie Johna Fratha dostrzegło zdziwienie nawet w oczach Aldony - gdy już miała pozbawić go resztki upadłego arete, ta potęga odepchnęła ją i zniwelowała na chwilę ogrom jej psioniki. Nadbyt mężczyzny wiedział już co się stanie. Przepełniony był wdzięcznością i wielkim żalem, radością i smutkiem. Nic jednak nie mógł już zrobić.

Coś uniosło Przeczucie delikatnie w górę, jakby przygotowując je do największej podróży w swojej astralnej egzystencji. Aldona bezskutecznie próbowała wyrwać ostatnie arete; gruzy powalonego bastionu pradawnej dumy astralnych tworów. Przeczucie Johna Fratha zdążyło wykrzyknąć słowa, których moc, zwielokrotniona otaczającymi zewsząd psionicznymi oddziaływaniami, stała się nową, krótko żyjącą, czystą w swojej niematerialności potęgą.

- Są prawdy, których nigdy nie znajdziecie!

To było ostatnie świadectwo obecności Przeczuć. Później była już tylko lepka ciemność. Poza Otchłanią, Innymi, Całością. Poza wszystkim.



John Frath zakrył dłońmi twarz. Nie zdawał sobie sprawy, że tak naprawdę na zawsze ją tam pochował. Gdy odsunął zakrwawione ręce, świat ujrzał nowego Johna Fratha, nieskażonego, czystego.

Jednak dla takiego Johna Fratha nie było na tym świecie miejsca. I nigdy nie będzie.

Huk rozbrzmiewał jeszcze długo, odbijając się od betonowych ścian zbryzganych krwią. Zagłuszył w swej sile głuchy łomot opadającego bezwładnie ciała.

lipiec-wrzesień 2006


Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: opowiadanie, science fiction, twarz, pochowana, w, dłoniach

Podobne newsy:

» "W pustyni i w puszczy" wkrótce premiera
29%
» Dodatek do Wolsunga już niedługo!
29%
» Wieści z Kuźni Gier!
27%
» "W pustyni i w puszczy" już dostępny
27%
» Kuźnia na Falkonie
25%
 
Podobne artykuły:

» Śmierć Gwiazdy - opowiadanie!
40%
» Nowy tekst
40%
» To już koniec - króka forma
22%
» Osnowa - opowiadanie
22%
» Angelwing - opowiadanie
20%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Literatura
Główne Menu


Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.229 sek