Twórczość własna >> Przyszłość wyimaginowana >> Dla każdego, kto to czyta - Kontrrewolucja żyje!

| | A A


Autor: Bartosz \'Zicocu\' Szczyżański
Data dodania: 2008-09-20 20:29:24
Wyświetlenia: 4763

Dla każdego, kto to czyta - Kontrrewolucja żyje!

Przyszłość wyimaginowana - konkurs literacki

Dla każdego, kto to czyta - Kontrrewolucja żyje!, autorstwa Bartosza 'Zicocu' Szczyżańskiego , zajęła II miejsce w konkursie Przyszłość Wyimaginowana, którego głównym organizatorem był serwis Unreal Fantasy przy współpracy z Fundacją Solaris. Przypominamy, że opinie sędziów nt. wszystkich konkursowych prac znajdują się tutaj.

Nie chce mi się wierzyć. To niemożliwe – nie tutaj, nie w tym świecie, nie w tym kraju. Nie pod nimi. Starałem się o asystenta wieki temu, nic to nie dało – a teraz ot tak, sami przychodzą z propozycją? Jeśli moje podejrzenia są słuszne, muszę się pilnować. Czuję, że to wtyka. Sprawdzi się. Jeśli zamiast zwykłego donosiciela przyślą mordercę, to pamiętajcie: Kontrrewolucja żyje.

Obudziłem się z flakiem w ryju, jakiego nie miałem od lat. Wczoraj wypiłem chyba trochę zbyt dużo. Trochę. Mniejsza z tym, i tak nie mam na dzisiaj żadnych ważniejszych planów. Lepiej pójdę pod prysznic. Łeb mnie boli. Suszy!

Z butelką mineralnej idę do łazienki i czuję, jak w moim żołądku odbywa się parada radzieckich wojsk. Kurwa, to chyba czołg przejechał, prawie się porzygałem.

Woda spływa ze mnie z przyjemną powolnością. Spodziewałem się, że głupi prysznic nie zmyje ze mnie wczorajszego pochleju, ale i tak zaczynam powracać do stanu używalności. Allachu, żeby tylko dzisiaj nie pojawiło się nic ważnego. Żeby świat nie zaczął się kończyć, żeby pieprzony Renesans nie wyszedł na ulice z karabinami, żeby nie zabili mi ojca, żebym nie walnął łbem w kafelki pod prysznicem. Nie mam na to wszystko siły. Łyk mineralki – powoli porusza się w dół przełyku, ale nie daje tej ulotnej przyjemności – między moim podrażnionym przełykiem a drogocennym mineralnym wodospadem jest jakaś nieprzekraczalna granica. Kac, nic się nie poradzi.

Stoję i nie mam nawet ochoty na podniesienie ręki, żeby odgarnąć grzywkę spadającą mi na oczy. Ta, z takimi kudłami to powinienem jeszcze do fryzjera pójść. Ale skąd wziąć siłę, skąd, skąd, skąd. Przypominam sobie bohaterów dawno czytanych książek, którzy budzili się o piątej na kacu, a o szóstej trzydzieści byli już zbawcami świata. Przepraszam, nie ta rzeczywistość, zaraz stąd odejdę.

Ten przeklęty dźwięk. Gdybym mógł, rozwaliłbym tę komórkę jakąś cegłą. Tłuczkiem do mięsa. Byle czym. Ten pieprzony dźwięk marsylianki rozkłada mnie na czynniki pierwsze. Wiem, co oznacza. SMS od Czystych. Trzeba przeczytać.

Mam przyjść do brudnej dzielnicy. Same białasy tam mieszkają, najgorsze ścierwo. Może wyjdę stamtąd, może zostanę na kilka minut więcej, w których moje nerki przeżyją Stalingrad czterdziestego drugiego w pigułce. Masturbuję się myślą, że mógłbym tam nie pójść. Rozkosz, ale nie ekstaza. Nie ekstaza, bo pójdę. Wszyscy idą. Zawsze idą. Trzeba iść, pójdę.

*


Wchodzę przez posterunek graniczny. Przepuszczają mnie bez problemu, mimo to, że jestem biały. Współpracuję z Czystymi, nikt o tym nie wie, ale każdy czuje. Czują, kiedy patrzę na czarnych jak na równych sobie. Nie jestem białym psem, jestem raczej prawdziwym czarnym ukrytym w gównianym przebraniu.

Okropny smród atakuje moje nozdrza. Stare bloki straciły już nawet dawną burą barwę – teraz są po prostu oszczane z każdej strony. Jeśli istnieje kolor starych szczyn, to można by tu przeprowadzić prawdziwy wernisaż – idealne połączenie zapachu i obrazu. Smrodu i nędzy. Na tej ulicy – bez różnicy.

W przejściu między dwoma blokami – brudnym i brudnym – widzę jakieś oczy, błyszczące w cieniu. Są nienaturalnie żółte, w dodatku przekrwione. Wyobrażam sobie tego człowieka. Te oczy go nie szpecą – raczej pasują do obrazu całości. Cera nie blada nawet, ale przypominająca barwą spaloną słońcem trawę. Zapadnięte policzki, które zwisają na wąskiej szczęce, w której brakuje jakichś trzech czwartych zębów. Wypieki spowodowane gorączką, które ułożyły się symetrycznie względem źle zagojonego po złamaniu nosa. Allachu, wychodzi z tej pieprzonej szpary, w której nie zmieściłby się zwykły człowiek – ja sobie tego nie wyobrażałem, to żywy obraz rozpaczy.

Krew zaczyna mi buzować w żyłach. Już wiem, że rozpierdolę go doszczętnie. Najebię temu brudasowi. Dlaczego? Wiem już, że oczy błyszczą od taniej nalewki, nie od blasku lamp. Wiem już, że nienaturalna chudość jest powodem tego, że wszystko przepijał. Ścierwo zawsze będzie ścierwem. Nienawidzę tego śmiecia za to, że jest biały. To przez takich jak on brudasów, jesteśmy gorsi od czarnych. To przez takich jak on śmierdzieli, muszę teraz iść taką ulicą spotkać się z Czystym. To przez takich jak on białasów, jestem szują.

To coś nawet nie może ustać na nogach. Nie będę go przewracał – zaraz zrobi to przyciąganie, nieproporcjonalne do jego sił. Wywal się, wywal, a przekonasz się, że jeszcze nie czułeś bólu.

Podchodzę do leżącego ścierwa, które pieprzy pod nosem coś w stylu „pomuszzzz pan panie”. Już ja ci pomogę. Kopię go w nerkę. Był już w półprzysiadzie, znowu upadł. Kładę mu mojego rozchodzonego adidasa na łbie i miażdżę ryj. Niech wie, że nie każdy jest takim brudasem jak on.

Delikatnie ścieram krew z buta i idę dalej.

Nienawidzę Czystego. Myślę, że gada ze mną zawsze ten sam, ale nie jestem pewny. Podobno wszyscy mają taki sam głos, a ukrywają twarz perfekcyjnie. Nienawidzę go, bo jest lepszy. Nie: sądzi, że jest lepszy. Jest. Bo jest czarny, bo nie jest konfidentem, bo on tylko z nami rozmawia. Bo zawsze wyznacz mi spotkania wieczorem, na ulicach takich jak ta. Na ulicach, gdzie biali zabijają się o kawałek kiełbasy. Na ulicach, na których zawsze komuś wpierdolę, kiedy widzę, jak hańbi naszą rasę jeszcze bardziej. Jak ja chciałbym być czarny, o Allachu, Allachu, jak ja chciałbym nie być biały.

­- Znowu kogoś pobiłeś – ni to pyta, ni stwierdza. Jego głos jest pozbawiony uczuć, ale mimo to czuję w tym wszystkim śmiech, czuję sarkazm. – Nieładnie. Bała matka cię nie nauczyła?

Chciałbym mu odpowiedzieć, ale nie mogę. Muszę się trzymać tej roboty całym sercem, wszystkim, może zgodzą się na ślub z jakąś czarną. Żeby zapewnić sobie coś lepszego. Lepszą pracę, lepsze mieszkanie, lepszą przyszłość, lepsze życie.

­- Mniejsza z tym. Chyba wiesz po co przyszedłeś? Tak się składa, że jesteś jednym z niewielu białasów – bez uczuć, ale czuję, ale słyszę splunięcie – ze skończonymi studiami. W dodatku historyk – bez uczuć, ale czuję, ale słyszę radość. – Marek Chelwicki. Wszystkie dane otrzymasz pocztą, jak zwykle.

Nie potrzebuję danych. Chelwicki to żywa legenda mojego uniwersytetu, był nią już kiedy studiowałem. Jedyny biały wykładowca, geniusz, prawdziwy mistrz historii. Miałem z nim zaledwie kilka zajęć – na temat Rewolucji. Za moich czasów mówiło się, że należy do ruchu oporu. Czyżby wznowili podejrzenia?

­- Czekamy na wyniki. Możesz odejść.

Teraz pójdę, ale nie odejdę. O nie, kiedy będę odchodził, zrobię coś więcej. Wsadzę ci nóż w nery, pierdolony władco świata. Czysty się znalazł.

*


Włożyłem moje stare okulary, wrzuciłem na siebie jakąś koszulę i wyruszyłem na uczelnię. Pamiętam czasy, kiedy wierzyłem, że pozwolenie na studiowanie coś zmieni w moim życiu. Chociaż nie mogę narzekać na zbytni marazm – nauka rzeczywiście przyniosła pewną zmianę. Zauważyli mnie Czyści. Nauko, spierdoliłaś mi życie, dzięki ci za to!

Poszedłem do sekretariatu. Oczywiście wszystkie podania były już spreparowane, wysłane i zatwierdzone. Dostałem list z prośbą o zgłoszenie się na uczelnię. Listy nigdy nie wyjdą z mody, jestem tego pewny.

Za biurkiem siedziała jakaś podstarzała murzynka. Była dosyć szczupła, jej skóra miała barwę gorzkiej czekolady, kawy-szatana. Ile bym dał, żeby też mieć taką cerę! Allachu, dlaczego mi na to nie pozwoliłeś?

­- Dzień dobry – mówi z uśmiechem, za którym kryją się setki odcienie pogardy i niechęci.
­- Witam. Nazywam się Murat Pasa.
­- Ach, ma pan rację, tak, czekaliśmy na pana – chyba się zdenerwowała. Czuję, że coś jest nie tak. Bój się, babo, bój, nie trzeba było mną gardzić. Myślałaś, że jestem zwykłym białasem?
­- Dokąd mam się udać?
­- Zaraz poproszę kogoś, żeby zaprowadził pana do gabinetu profesora Chelwickiego. Zechce pan poczekać?
­- Oczywiście.

Już mną nie gardzi. Teraz najchętniej sama by mnie odprowadziła – jaka szkoda, że nie możesz, co? Przy takich ludziach czuję się właśnie typowym białasem – skażonym nienawiścią do innych, marną podróbą człowieka. Ale to oni sami, to wszystko przez nich, to nie moja wina.

Przychodzi jakiś młody chłopak. Mulat, mogłem się spodziewać, że nawet jakiś dozorca czy kim on tam jest nie będzie biały. Biali tylko pracują, ci którzy chcą harują po fabrykach, ale dobrze im tak, sami wybrali. To oni wybijali czarnych. To oni teraz przepraszają swojego żydka za grzechy. Przepraszajcie zdrów, i tak nikt wam nie wybaczy.
Chłopak zostawia mnie pod drzwiami gabinetu, na którym przekrzywiona tabliczka głosi: profesor Marek Chelwicki. Pukam. Wchodzę.

­- Dzień dobry, panu, panie…eee – mówi człowiek siedzący za biurkiem. Jest niski, dosyć masywny, ma małe oczy i wąskie usta. Skrzydełka nosa ledwie się rozchylają, skóra jest mocno naciągnięta na orlim profilu. Do tego wszystkiego na policzkach profesor ma czerwone rumieńce, a spocone ręce błyszczą z kilku metrów.
­- Pasa. Nazywam się Murat Pasa – mówię szybko, żeby nie wpaść w formę żenującej rozmowy.
­- Jak Bem? Murad Pasza, tak, wielki bohater, nie sądzi pan? Ależ oczywiście, że pan sądzi, w końcu to był wielki bohater, nieprawdaż? Jeśli był bohaterem i był wielki, to koniecznie trzeba go chwalić, nie sądzi pan? Na przykład nadając dzieciom jego imię. Murat, ładne imię.
­- Mam zostać pańskim asystentem – próbuję wcisnąć się z wiaderkiem pod wodospad, żeby powstrzymać ten słowotok.
­- Tak, wiem, pan zostanie moim asystentem, będziemy prowadzić badania, wykładać. Nie, ja zrobię sobie przerwę, wykładać będzie pan Bem, znaczy pan Pasa. Mogę mówić do pana Józef? – pyta i robi niespodziewaną przerwę, a ja czuję, że krew się we mnie gotuje. Za cholerę nie pamiętałem tureckiego nazwiska Bema, w żadnym razie nie dostałem imienia po nim. Czyżby podpucha?
­- Oczywiście.
­- Dobrze więc Józefie. Józiu, mogę Józiu? – tym razem nie robi przerwy. – Tak więc Józiu, będziemy badać historię Rewolucji. Nie dziwisz się chyba, że interesuje mnie tak wielkie zjawisko, prawda? Nie ma się czemu dziwić, masz rację, Józiu. Wielkie wydarzenie, z pewnością interesuje każdego historyka, ciebie też, Józiu, prawda? Co sądzisz o Rewolucji? – znowu jakieś głupie pytanie. On mnie bada, jestem pewny. Muszę skończyć tę sprawę jak najszybciej, inaczej wpadnę, jestem tego pewny.
­- Wielkie wydarzenie. Z pewnością.
­- O tak – nie daje mi dokończyć. – Ach, bym zapomniał. Zgadzasz się na współpracę? Nie płacą zbyt dużo, ale lepiej wykładać niż pracować w kopalni. Oczywiście, że się zgadzasz, nie myślałem inaczej. Pozwól, że teraz zostanę sam, muszę dokończyć pewne notatki. Moglibyśmy spotkać się jutro? Przyjdź o dziesiątej.

Zdążyłem tylko nieśmiało skinąć głową, rzeka jego słów mnie porwała.

*


Jestem naukowcem, ale nie chciałem mu wierzyć – nie chciałem, żeby mój umysł znowu miał rację. A więc jednak – agent. Dobrze się krył, ma pewnie za sobą kilka albo i kilkanaście akcji. Mimo to – wpadł. Zapytałem o Rewolucję – prawie wytrzymał. Brwi nieznacznie powędrowały mu w górę. Zapytałem czy mogę Józef – znowu to ledwie dostrzegalne ściągnięcie twarzy. Biorę go. Nie mogę sobie pozwolić na ryzyko. Zresztą możliwe, że po śmierci bardziej przysłuży się Renesansowi, niż Czystym za życia. Jeśliby się nie udało, mam przesłanie dla każdego, kto to czyta – Kontrrewolucja żyje!

Staję przed drzwiami jego gabinetu i staram się uspokoić. Wyciszyć. Wykrzyczeć. Wiem, że za kilkadziesiąt sekund wpadnę pod bryzgi ostrego słowotoku.

Pukam. Nie słyszę żadnego „proszę”. Stwarza mi wymarzoną sytuację. „Oj, przepraszam, że wszedłem, ale wydawało mi się, że słyszałem pozwolenie”, „Nic się nie stało, nic się nie stało”, ale chowa, chowa notatki, chowa dokumenty, chowa zdradę Czystych. Chowaj, ja to wszystko znajdę.

Wchodzę i słyszę nagłe krzyki, wrzaski, jęki, wszystko w jednym. Cofnij się, wchodzę – nic nie słyszę, nikt nie krzyczy, nikt nie wrzeszczy, nikt nie jęczy. Wniosek – nikogo nie ma. To dopiero okazje, Allachu, dzięki.
Podchodzę do biurka i otwieram pierwszą szufladę. Głęboka, sprawdzenie zajmie dużo czasu, muszę uważać. Zaczynam czytać pierwszą notatkę.

Wprowadzenie

Wszystko zaczęło się w 2009 – dokładna data nie jest znana, ale można wnioskować, że były to pierwsze tygodnie października. Czarni i mulaci wyszli na ulicę, rozgoryczenie rzekomymi prześladowaniami.

Mogą go posadzić za „rzekome”?

Cały Bliski Wschód był już „wyczyszczony”, jak to współcześnie określają władzę. Nikt nie wie, w którym mieście Europy wszystko przybrało tragiczny obrót – krwawe tłumienie zamieszek w Paryżu, zakatowanie młodego mulata w Londynie czy może kara śmierci dla terrorystów w Rosji.

Mogą go posadzić za to, że nie dodał „rzekomych” przed terrorystami?

W wielu krajach wszystko odbyło się pokojowo – partie szybko nawiązywały internacjonalne stosunki, łącząc się powoli w ponadnarodową organizację, zrzeszającą wszystkich zwolenników nowego ładu. W partii Czystych niewielu było wtedy murzynów czy mulatów, ba – mało było nawet muzułmanów. Wszystkim sterowali opozycjoniści.

Przerywam, bo zdaję sobie sprawę z mojej głupoty. Nie ma szans, nie ma najmniejszych szans – Chelwicki musi być obwołany zdrajcą, jest zbyt popularny, żeby zamknąć go za manifestację poglądów, dotyczących w dodatku historii sprzed trzydziestu lat.

Sprawdzam następne notatki.

Koniec ze mną.

Wiem, że na tej kartce zapisano na mnie wyrok. Ten pieprzony Chelwicki jest jakimś pierdolonym wróżbitą, jasnowidzem kurwionym – koniec. Koniec, kurwa. Ale jeszcze nie, wyjdę szybko z tego gabinetu, może mi się uda.
Weszli do środka.

Wycelował.

Strzelił.

Koniec.

*


Budzę się powoli, wszystko dociera z tępym bólem. Czuję, że długo tutaj nie poleżę, nie wytrzymam. Na pewno nie wytrzymam. Rzeczywistość powraca z długiego urlopu. Świat staje się coraz bardziej chromatyczny, kolory podchodzą i nieśmiało pukają w oczy, ale jeszcze nie ustanawiają stałej formy. Wszystko jest rozmyte, miesza się ze sobą. Słyszę jakieś dźwięki, ale wszystko emanuje takim bólem, że chyba bębenki spajają się od nowa. Albo raczej od końca, nie można znieść takiego bólu.

­- Jak tam sen, panie Pasza? – mówi ktoś, a jego głos rozlega się tysiącami igiełek bólu w mojej głowie. Znam skądś ten akcent, znam tembr, znam barwę, wszystko znam – ten sam głos, a inny. Bolesny.
­- Naprawdę, nie mógł pan lepiej wcelować. Dostał pan zadanie śledzenia mnie we wzorowym czasie. Akurat teraz, kiedy Kontrrewolucja naprawdę się podnosi. Moje najważniejsze dziecko – lepsze od setek tych czarnych głupków, których wypuściłem z tego uniwersytetu z piątkami.
­- Chelwicki? – mówię, ledwo ruszając wargami. Zapewne widzisz tam pytajnik, ale to nic nie znaczy – nie mogę odpowiednio intonować. Nic nie mogę.

­- Tak, panie Muracie, dokładnie tak. Wyobrażam sobie, co pan o mnie myślał, kiedy zaczynałem nazywać go Józefem. Widzi pan jak to jest? Pieprzone życie, każdego wepchnie w jakąś rolę. Ja, mimo tego, że jestem urodzonym ojcem prawdziwego przewrotu, muszę udawać śliniącego się profesora. Takie życie. Pogodził się pan ze śmiercią? – to pytanie zadaje tak nagle, że wszystko nagle nabiera barw, ostrości. Staje się wyraźne.
­- Niestety, na każdego przychodzi pora. Nie dziś, to jutro. Na mnie też przyjdzie. Ale nie dzisiaj – uśmiecha się. – Dzisiaj wielki dzień.

Wychodzi, a ja zaczynam za nim tęsknić z całą siłą wariata. Wiem, że oszalałem. Koniec, koniec z somą, koniec z psyche. Ze mną, z tym czym jestem, z samą esencją człowieczeństwa. Allachu, jeszcze mają tutaj tykający zegarek. Z echa wnioskuję, że pokój jest mały, tykanie niesie się wszędzie. Zawsze pałałem szczerą nienawiścią do zegarków. Jakiś pojebaniec kradnie czas, nic w przyrodzie nie ginie, poza tym jednym. Gdybym się dowiedział kto to, zabiłbym, zabił, choćby to Allach, choćby to Jahwe, choćby to Jezus. Wsadzę im wszystkim włócznię w serca.

Podchodzi do mnie jeden z ludzi, którzy stali z Chelwickim – tak mi się wydaje. Nie wiem, nie jestem pewny, nie mogę być pewny. Jestem zbyt oderwany od tego świata, zbyt oderwany od rzeczywistości, przecież ja już nie jestem człowiekiem.

Nie. Nie. Nie! Boże, nie! Boże, kurwa, tylko nie to, do chuja! Nie róbcie tego. Nie róbcie, kurwa, mówię: nie róbcie! Boże, zaklinam was, boże, Boże nie pozwól im. Kimkolwiek jesteś, nie pozwól im, bo cię zabije. Nie…

Byłem na pół zawieszony w czasie i przestrzeni. Ale jedna igiełka, małą igiełka sprowadziła mnie z powrotem. Wbiłem się klinem w czasoprzestrzeń. Chciałbym ją rozdzierać, ale to ona rozdziera mnie, rozdziera wszystko, boże co za ból. Bóże co za bol. Koniec, nie przyżyje, tego sie nieda przyzyc, tokoniec. Jesce hfila, daiće mi kilka mnut. Bagam, niekce umierac. Tylko nieumierac. Musze pozostac prz nieumieranju, jak umieranie przezwycięży nieumieranie to koniec zemnom. Koniec, choćbyś nic nie umiał powiedzieć. Tylko koniec.

Murat P. został znaleziony zakatowany o godzinie 7:00 przez patrol policji. Został brutalnie zamordowany, prawdopodobnie był katowany przed śmiercią. Na jego ciele widać było liczne nakłucia, otarcia, nacięcia i siniaki. Badania krwi udowodniły, że mężczyźnie wstrzykiwano substancje zadające ból, którymi posługują się wyłącznie naukowcy z wojskowych instytutów. Umierał długo i boleśnie, prawdopodobnie jego agonia znalazła koniec na chwilę przed znalezieniem przez policjantów. Posterunkowy A. zeznał, że słyszał wyraźnie, jak P. wyszeptał przed śmiercią jedno słowo: „Koniec”.

*


24 października doszło do jednego z najważniejszych zdarzeń od czasów Rewolucji. Członkowie na poły legendarnego Renesansu wyszli na powierzchnie, głośno krzycząc, iż to dopiero początek. Próbowano stłumić zamieszki przemocą – okazało się to niemożliwe. Demonstranci byli w pełni uzbrojeni – wygląda na to, że początkowy wiec przemienił się w zbrojne powstanie. Bezpośrednią przyczyną, która doprowadził do wybuchu, była śmierć młodego chłopaka, zakatowanego przez jednostki specjalne. Dyktatorem świeżo ogłoszonej Kontrrewolucji został Marek Chelwicki, który w podziemiu wydał swoją najnowszą książkę – „Kontrrewolucja żyje”.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: przyszlosc wyimaginowana, konkurs, patronat

Podobne newsy:

» Przyszłość wyimaginowana - wyniki!
100%
» Przyszłość wyimaginowana - termin minął!
100%
» Imperium Czerni i Złota - konkurs!
44%
» Bolo! - konkurs!
44%
» Bolo! - rozstrzygnięcie!
44%
 
Podobne artykuły:

» Proteza - zwycięzca "Przyszłości ...
100%
» Egzekucja - Przyszłośc wyimaginowana!
100%
» Falkon 2011 - relacja
33%
» Porytkon 3 i 1/2 - relacja
33%
» Wywiad z KelThuzem
25%

Mamy 3 zapisanych komentarzy

Arieen
2008-09-20 21:34:54
| Odpowiedz
Świetne opowiadanie. Szczerze mówiąc podobało mi się bardziej niż zwycięska "Proteza". Sam pomysł może nie powala, jest równie dobry- ale raczej nie lepszy- jak każdy inny. Za to sposób w jaki autor prowadzi narracje bardzo przypadł mi do gustu. Jest ostro, dynamicznie i emocjonalnie, czyli dokładnie tak, jak powinno być w tekście opowiadającym o napięciach społecznych.


Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.
Altheriol
2008-09-27 16:46:09
| Odpowiedz
Dla mnie przede wszystkim styl. Plastyczność opisów i narracja głównego bohatera jest prowadzona niemal we wzorcowy sposób. Czyta się z przyjemnością, chociaż wątek fabularny jest nieco zbyt trywialny jeśli traktować go jako wizję nadchodzącego świata. To był jeden z moich faworytów. Proteza wypadła moim zdaniem dużo gorzej :P


Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.
Arieen
2008-09-27 18:55:38
| Odpowiedz
Styl stylem, ale nam się Nivo i Borejko krzywią, jak "kurwę" zobaczą :D


Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Literatura
Główne Menu


Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.056 sek