Na „Zmierzch” natykałam się ostatnio niemal cały czas: zewsząd straszyły reklamy filmu i recenzje powieści – głównie entuzjastyczne, choć oczywiście nie zabrakło także tych negatywnych. Trudno w takich warunkach choćby nie przejrzeć książki. Skusiwszy się i przeczytawszy, siadam do spisywania wniosków i zażaleń.
Fabuła przedstawia się prosto: urocza, nieśmiała amerykańska nastolatka imieniem Bella, przeprowadza się do małego deszczowego miasteczka, gdzie nigdy nie dzieje się nic ciekawego i, jak to w małych miasteczkach, wszyscy wszystko o sobie wiedzą. A jednak, cóż za niespodzianka, miejsce to nie jest aż tak pozbawione zagadek, jakby się mogło wydawać. Mieszka tam bowiem rodzina Cullenów, skrywająca niebezpieczną tajemnicę: w rzeczywistości wszyscy jej członkowie są wampirami. Bella, rzecz jasna, szybko odkrywa prawdę, po drodze zakochując się w Edwardzie Cullenie, zaś potem wszystko dąży do szczęśliwego zakończenia.
Myślę, że natknęliście się kiedyś na taki typ książek: z wartką fabułą, zabawnymi dialogami, interesującymi bohaterami... i nawet nie próbujący udawać ambitnej literatury. Chociaż pół godziny po przeczytaniu nie pamięta się ich treści, miło po nie od czasu do czasu sięgnąć. Czytając recenzje „Zmierzchu” sądziłam, że będzie to powieść tego właśnie rodzaju. Niestety już po paru stronach okazało się, że to nawet nie to. Akcja toczy się szybko, ale przewidywalnie. Dialogi – drętwe. Czasami autorka stara się stylizować język, jakim mówią poszczególne postacie, jednak zwykle sprowadza się to do kilku dziwacznie brzmiących zdań i podsumowania w rodzaju „Bella nigdy nie słyszała, aby ktoś mówił w tak staroświecki sposób”. Sami bohaterowie są dość schematyczni – „cudownie dobrzy i tragiczni w swym poświęceniu Cullenowie”, „dojrzała i tak mocno kochająca Bella” et cetera...
Nie można nie wspomnieć o opisach, z których na szczególną uwagę zasługują te, opiewające urodę Edwarda. Przypuszczam, że gdyby komuś chciało się podliczyć najczęściej powtarzające się słowa, w czołówce uplasowałyby się „marmur”, „zimny” i „biały”. Rozdział bez marmurowo białego policzka, chłodnych jak marmur ust lub przynajmniej zimnej, białej dłoni to rozdział stracony. Nie może także zabraknąć przenikliwych topazowych oczu oraz, oczywiście, scen pocałunków, podczas których biedna Bella jest zwykle bliska omdlenia, jako że zapomina o oddychaniu. Nic jednak nie pobije opisu towarzyszącemu wyjaśnieniu odwiecznej zagadki dlaczego wampiry nie pokazują się za dnia. Otóż są one nie tylko zimno-marmurowo-białe, ale także – uwaga – ich skóra błyszczy w promieniach słońca. Świeci. Jak kryształy. Opis cudownej łąki z ułożonym pośrodku wspaniałym Edwardem i jego nagim, twardym, zimnym, białym, umięśnionym, błyszczącym kryształowo torsem, może doprowadzić co wrażliwszych czytelników, o ile nie do omdlenia, to przynajmniej do ciężkiego ataku śmiechu.
Ciężko mi ocenić, czy książka jest warta polecenia, czy nie. Jej popularność świadczy o tym, że z pewnością znajdzie się jeszcze sporo osób, których gustom będzie odpowiadać. Ja niezupełnie załapałam się do grupy docelowej tego produktu, a moją opinię streścić można słowami zaczerpniętymi z filmu „50 Worst Movies Ever Made” - „Niektóre rzeczy są tak złe, że aż dobre”. Obawiam się jednak, że większość nieco bardziej wymagających czytelników zgodzi się raczej z drugą częścią powyższego cytatu - „Ale są też rzeczy tak złe, że po prostu złe”.
Tytuł: Zmierzch [Twilight]
Seria: Zmierzch, tom 1
Autor: Stephenie Meyer
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2007
Stron: 416
Format: 130×205
ISBN 978-83-2458-817-6