Siedzimy w tej knajpie, niby jest jak zwykle. Rozglądam się na boki – ci sami ludzie, co zawsze. To zaskakujące, że już po krótkim pobycie w tym miejscu nabiera się wprawy w określaniu tego, jak ktoś ze sobą skończył. O, ten na przykład: jakiś taki pomarszczony, skóra luźno na nim wisi – musi topielec. Albo tamten – coś ma nie tak z twarzą, na pierwszy rzut oka trudno określić co. Potem jednak zauważam, że nos, szczęka i cała reszta gęby jest przekrzywiona na jedną stronę. Widać nieszczęśliwie upadł, jak skakał z wieżowca albo coś. Nie to, że zawsze tak patrzę po ludziach, w końcu włóczę się po tym bagnie już dość długo. To dla zabicia czasu. Tak naprawdę staram się nie zwracać uwagi na kumpla Ariego – Kurta. Nie wiedzieć czemu, Ari ma go za Bóg wie kogo, bo był solistą Nirvany i w ogóle. Wszyscy inni natomiast szczerze go nie znoszą – za życia jęczał jak mu źle, a po śmierci wcale mu nie przeszło: wszystko mu się kojarzy z jakąś depresyjną piosenką, którą kiedyś napisał. Straszny z niego nudziarz. Jak go słuchasz, boleśnie zdajesz sobie sprawę z tego, że ten świat jest taki sam, jak tamten. Tyle, że tu nic się nie dzieje i masz czas na przemyślenia…
Mniej więcej taki bieg mogłyby mieć myśli Chaima, głównego bohatera opowiadania Etgara Kereta pod tytułem
Kolonie Knellera, które (wraz z czterema innymi) ukazało się nakładem wydawnictwa W.A.B. w zbiorku pod tym samym tytułem. Keret nie jest twórcą zbyt znanym w Polsce, a szkoda. Za granicą natomiast dość powszechnie uznaje się go za mistrza krótkiej formy, czego jawnym dowodem jest wyżej wspomniana książka. Autora tego zalicza się do pokolenia młodych pisarzy izraelskich (publikuje od 1991 roku), lecz angażuje się też w tworzenie komiksów i filmów.
Kolonie Knellera doczekały się ekranizacji (
Wristcutters: A Love Story), przy której współpracował. Ponadto jest wykładowcą Wyższej Szkoły Filmowej w Tel Awiwie.
Choć jego pierwsze teksty przeszły na dobrą sprawę niezauważone, to już kolejne przyciągały uwagę krytyków: zbiory opowiadań
Tęskniąc za Kissingerem czy
Gaza Blues zostały docenione w wielu krajach i doczekały się przekładów nawet na koreański i arabski. W Polsce książki Kereta wydawane są przez W.A.B. z zachowaniem chronologii publikacji oryginałów i ich autorskiej struktury.
Wydanie
Na pierwszy rzut oka widać, że książka została wydana bardzo starannie: miękka, matowa okładka przyciąga wzrok czytelnika krzykliwymi kolorami i efektownym liternictwem. Także czcionki i szata graficzna samej treści książki zostały dobrane bardzo dobrze – wszystko jest całkowicie czytelne i nowocześnie ułożone. Na wielką pochwałę zasługuje przekład autorstwa Agnieszki Maciejowskiej. Język polskiego wydania
Kolonii jest taki, jakiego właśnie można by się spodziewać po młodym pisarzu: żywy, dynamiczny, pełny wyrażeń slangowych i potocznych. Zachwyca sposób, w jaki tłumaczka przekazała poczucie humoru autora, a także wszelkie smaczki groteskowo-absurdalnej narracji. Jest to naprawdę wielki atut polskiego wydania, bo dzięki temu, książkę tę czyta się niezwykle lekko i z niekłamaną przyjemnością. Zresztą, jeszcze przed właściwą lekturą, przeglądając spis treści, ma się próbkę poziomu abstrakcji występującego w prozie Kereta, przełożonej przez Agnieszkę Maciejowską: tytuły opowiadań takie jak
O kierowcy autobusu, który chciał być Panem Bogiem,
Szprycerek z piekła, czy
Macica z całą pewnością nie należą do typowych i brzmią cokolwiek intrygująco.
Treść
Dużo można powiedzieć o fabule opowiadań Kereta, ale na pewno nie to, że jest szablonowa. Sprawy mają się podobnie w przypadku tekstów ze zbioru
Kolonie Knellera. Na dobrą sprawę cały czas nie wiadomo, czego się spodziewać, co na nas wyskoczy z następnej strony. Przewijają się tu doprawdy niesamowici bohaterowie: począwszy od kierowcy autobusu, który chciał zostać Bogiem zanim został kierowcą autobusu, przez dziewczynę zakochaną w chłopaku, który wpadł do jej sklepu będąc na wakacjach od piekła, a skończywszy na pewnym młodzieńcu, który w chwilach szaleństwa pisał „książkę, która w dłuższej perspektywie miała zastąpić Biblię”. Pełno tu ludzi bez piątej klepki, dręczonych mniejszymi lub większymi zaburzeniami osobowości i kompletnych wariatów (jak Ian, pewien Holender, który wyruszył na poszukiwanie psa z siatką na motyle). Niezwykłe jest też ich otoczenie, a wydarzenia, którym stawiają czoło tchną czystym absurdem, groteską i „psychodelą”. Niektóre wątki nasuwają skojarzenia z twórczością Borisa Viana, mistrza purnonsensu.
Co ciekawe, poza tą dość pokręconą otoczką, opowiadania kryją w sobie też głębsze przesłanie. Humor jest tu tylko tłem dla sedna historii – nieco melancholijnego spojrzenia na ludzkie życie, w którym, mimo wszelkich przeciwności, można znaleźć powody do radości. Opisy wydarzeń, choć dotyczą nieraz sytuacji jednoznacznie smutnych, przepełnione są jakimś takim ciepłem i pogodą ducha. Przykładem jest chociażby egzystencja bohaterów
Kolonii Knellera – wszyscy są martwi, wszyscy popełnili samobójstwo. A jednak, nadal szukają czegoś (szczęścia? miłości?) w tym życiu po życiu, mimo znikomych szans na powodzenie.
Niebagatelne znaczenie dla odbioru tych opowiadań ma też styl, w którym są napisane. Keret prowadzi narrację niezwykle płynnie i plastycznie. Mimo oszczędności w opisach, tworzy bardzo sugestywne obrazy (być może mają tu wpływ jego zainteresowania filmowe). Tak czy inaczej, książkę czyta się z wielką przyjemnością i lekko.
Wszystkie wyżej wspomniane cechy
Kolonii Knellera plasują ten zbiorek bardzo wysoko w mojej hierarchii. Ksiązka ta jest trochę jak dom z tytułowego opowiadania, na którym wisiały tablice „Do wynajęcia” i „Kolonie Knellera”: „Kneller wyjaśnił nam, że to nie tak, że dom jest do wynajęcia, to znaczy kiedyś był, ale wtedy właśnie pojawił się Kneller i go wynajął, i też nie jest tak, że prowadzi kolonie, to tylko taki rodzaj niespecjalnie udanego żartu jednego kolegi, który mieszka tu już od dłuższego czasu.” Niby proste i krótkie opowiastki, a jednak posiadające głębię i skłaniające do przemyśleń.
Osobiście wprost przepadam za absurdalną akcją, tym bardziej przedstawioną tak żywym i pełnym poczucia humoru językiem. Jeżeli Wy, drodzy czytelnicy, też lubicie historie z cyklu: „Gdybyśmy mieli mięso, zrobilibyśmy konserwy. Szkoda, że nie mamy puszek.”, z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę książkę. Jeżeli zaś wolicie wiedzieć, o co chodzi w opowiadaniu i mieć pewność, że autor pisząc je był trzeźwy, także do niej zajrzyjcie, bowiem jest to kawałek naprawdę dobrej literatury.
Ocena: 10/10
Algeroth
Kolonie Knellera
Autor: Etgar Keret
Tłumaczenie: Agnieszka Maciejowska
Tytuł oryginalny: Hakaitana szel Kneller
Rok wydania: 2009
Forma: zbiór opowiadań
ISBN: 978-83-7414-550-3
Liczba stron: 116
Format: 125 x 195
Wydawnicto: W.A.B.
Książkę do recenzji dostarczyło
Wydawnictwo W.A.B.