„Zatem na czym polega pani praca w Złych Małpach? – pyta lekarz. – Na karaniu złych ludzi?
- Nie. Zwykle tylko ich zabijamy.”
Pierwszym, co dostrzegamy, jest biały pokój. Znamy ten typ: bez klamek, bez zbędnych sprzętów – ot, pokój przesłuchań. W nim kobieta i mężczyzna. Ona, oskarżona o morderstwo i on, słuchający jej historii. A jest to historia nieprzeciętna; opowieść o kobiecie, która, pogrążając się w narkotykach, alkoholu i nieróbstwie, niemal przegrała swoje życie, by w końcu stać się członkiem organizacji zwalczającej zło. I to nie byle członkiem, ale żołnierzem Złych Małp, jednostki likwidującej osoby – jak to sama określa – niereformowalnie złe. Zabójcą. Słowa kobiety są przekonujące, ale dowody, które przedstawia lekarz, mówią, że kobieta kłamie. Kto ma rację?
Wystarczy przeczytać kawałek
Złych Małp, żeby wiedzieć, że mamy do czynienia z książką nietypową. Na jednej płaszczyźnie otrzymujemy thriller z elementami science fiction – tym właśnie jest opowieść kobiety, Jane Charlotte, obrazująca jej pierwsze spotkanie ze Złymi Małpami, pozbawione celu życie, rekrutację w szeregi tajnej organizacji i przydzielane jej zadania. Na drugiej mamy pokój przesłuchań, w którym mężczyzna przedstawia Jane kolejne dowody podważające prawdziwość jej zeznań oraz zwraca uwagę na zbiegi okoliczności i niespójności, od których roi się w słowach kobiety. Do końca utworu nie jesteśmy pewni, która z tych dwóch rzeczywistości jest tą prawdziwą i to jest bezapelacyjnie największa siła utworu.
Nie jedyna, bynajmniej. Brawa należą się Ruffowi za pomysł głównej postaci – Jane Charlotte nie jest bowiem wzorem do naśladowania, ale kobietą, która popełniła w swoim życiu mnóstwo błędów i tym samym wydaje się bardziej ludzka niż wielu innych książkowych herosów. Bardzo dobre wrażenie robi też styl autora: oszczędny, dosadny i pełen polotu. Opisów znajdziemy w
Złych Małpach tyle co nic, Ruff postawił bowiem na wartką akcję i zaskakującą fabułę. Humor, który napotkamy na kartach książki, jest wyważony i niezbyt nachalny – powoduje raczej ciągły łagodny uśmiech niż sporadyczne wybuchy wesołości; dzięki temu jednak nikogo nie powinien drażnić. Sporym plusem są też dialogi – mają odpowiedni rytm i nie nudzą, a do tego zachowują pozory naturalności. Wreszcie są też zwroty akcji – coś bez czego żaden godny uwagi thriller obejść się nie może. I tutaj ważna uwaga: jak na dzieło niewielkiej długości (około 280 stron, kiedy typowy dreszczowiec liczy sobie 400-500) jest ich dużo i autentycznie potrafią zaskoczyć.
Generalnie utwór czyta się szybko i przyjemnie. Umiejętnie dozowane informacje, nieoczekiwane rozwiązania, niezły język i ciekawa historia – to wszystko przemawia na korzyść
Złych Małp. Ocenę pogarsza nieco zakończenie, które mi przynajmniej wydało się przesadnie pokomplikowane oraz dziwne wrażenie, że autor chciał uczynić swoją książka tak uniwersalną, jak to możliwe. Z jednej strony ukazanemu w niej złu brakuje upiornej wyrazistości, a tajemnica i niepewność, w które obfituje przesłuchanie Jane i konfrontacja jej relacji z dowodami lekarza, traci na sile z powodu pogodnego tonu bohaterki. Z drugiej strony morderstwa, zboczenia, akty terroru i bohaterka narkomanka – to raczej kiepski materiał na powieść dla dzieci i młodzieży. Podsumowując: zbyt naiwna i lekka dla dorosłych, dotykająca zbyt przykrych (czy wręcz brutalnych) tematów dla młodych czytelników. Niemniej jednak to dobra lektura, szczególnie kiedy mamy wolne popołudnie i serdecznie dość utworów ukazujących świat z naturalistycznym wręcz realizmem.
Ocena: 7,5/10
Matt Ruff
Złe Małpy
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginalny: Bad Monkeys
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 280
Oprawa: twarda
Wymiary: 128 x 197 mm
Tłum.: Zbigniew A. Królicki
Książkę do recenzji dostarczyło
Wydawnictwo Rebis