Twórczość własna >> Opowiadania >> Angelwing

| | A A


Autor: Greg
Data dodania: 2009-06-19 17:06:09
Wyświetlenia: 4386

Angelwing

Świątynia. Wybujałe, ginące w mroku arkady, oplecione kamiennym bluszczem. Pnące się ku niebu kolumny. Sufit z tętniących, koralowych konarów i giętkich kryształowych witek. Pulsujące ściany, zwodzące oko miriadami nierówności, tańczących w chybotliwym świetle kaganków, raz ginących w cieniu, raz rozbłyskających jasno. Świątynia Boga, katedra życia... Miejsce kaźni.

Serafin potrząsnął głową, odpędzając nieznośne myśli. Uriel czekał na nich, jego aura była wyraźna. Ale Eos, dowódca Serafina, nie okazywał pośpiechu. Może napawał się chwilą, może przygotowywał do spotkania ze swoim ostatnim wrogiem.

Eos i jego wojownicy, wśród nich Serafin i towarzyszący im teraz Zariel, przez ostatnie miesiące polowali na członków rady starszych plemienia woletorów. Zabili już jedenastu, nie tracąc żadnego ze swoich ludzi. Tamci, rozproszeni i źle zorganizowani, nie stanowili dla nich wyzwania. Ale Uriel był inny – i Serafin o tym wiedział. Przewodniczący starszyzny, pierwszy w radzie i w boju, legenda wśród młodych. A teraz miał zginąć. I ta katedra stanie się jego grobowcem.

- Chodźmy – mruknął Eos.

Ruszyli. „Czy śmierć może być szlachetna?” – zdążył jeszcze pomyśleć Serafin, potem stanęli w kręgu światła. Przed nimi, przy ołtarzu klęczał starzec w skrzydlatej zbroi wojownika.

- Urielu! – zawołał Eos, a jego głos rozbrzmiał – silny i czysty – pomiędzy wysokimi ścianami katedry.

Starzec nie wstał. Obejrzał się tylko przez ramię. „On jest wiekowy” – pomyślał Serafin – „a my jesteśmy zwykłymi oprawcami.”

- Przyszedłeś z sekundantami, Eosie? – w głosie Uriela pobrzmiała drwina.
- Wiesz, że nie mam zamiaru wyzywać cię na pojedynek.

Uriel uniósł się powoli i odwrócił z gracją starego szermierza. Przy boku miał miecz.

- Trzech... – mruknął, a jego spojrzenie spoczęło na Serafinie. – Więc i ty jesteś z nim? – zapytał ze smutkiem.

- Nie próbuj podburzać przeciwko mnie młodego Serafina – wciął się Eos. – Przyszliśmy wymierzyć ci sprawiedliwość, przyjmij to, jak na wojownika przystało.

Starzec spojrzał na niego i uśmiechnął się.

- To najlepszy z twoich ludzi, wiesz o tym – rzekł. – Doskonały szermierz, sam go szkoliłem. Ale jest też szlachetny, czego o tobie nie można powiedzieć. Zaiste to wielka szkoda, że stanął po twojej stronie... choć może lepiej, żeby ktoś taki przeżył, aby naprawić wszystko to, co zniszczy twój terror i twoje szaleństwa.  

Eos postąpił krok ku niemu. Jeden, drugi, trzeci. Stanął. Serafin i Zariel, którzy zostali za nim, nie widzieli jego twarzy, gdy przemówił – nagle cicho, niemal szeptem.

- Uważasz, że jesteś lepszy ode mnie, bo trzymasz się prastarych kodeksów. Trzymasz się ich, prawda Urielu? Kodeksów silnych, kodeksów lepszych, kodeksów tych, którzy są w stanie się bronić... A słabi, Urielu? Co z nimi? Dlaczego twoja moralna tarcza pozwala ci ich nie widzieć?
- Słabi pójdą za tobą i będą ginąć za twoją sprawę – odparł chłodno starzec. – Czy to uważasz za moralne? Czy wojna i rzezie są moralne?
- Wojna jest ponad moralnością. Poprowadzę nasz lud do walki z kainitami, bo tak trzeba. Ty, pozwalając im mordować homonulusów i przebudzonych, nie jesteś wcale w niczym lepszy. Czy przyzwolenie na morderstwo nie jest tym samym, co morderstwo?

Uriel roześmiał się nieprzyjemnie – tak, iż Serafina przeszedł dreszcz. „Ci dwaj są ponad mną” – pomyślał.

- Nie zasłaniaj się obroną słabszych – rzekł starzec. – Czy taką właśnie bajkę sprzedajesz swoim młodym poplecznikom? Zawsze byłeś najsłabszy z całej naszej syssytii, kryłeś się za naszymi plecami. Wszyscy z nas skończyli w radzie, byliśmy najlepszymi wojownikami plemienia... Poza tobą. Czyż nie to tobą kieruje? Powiedz to otwarcie. Zawsze byłeś ambitny... Czy to nie władza cię pociąga, Eosie?

Eos westchnął. Jego skrzydła poruszyły się, jakby trącone wiatrem.

- Mylisz się. Nie dostrzegasz tego wszystkiego, co dzieje się wokół nas. Świat się zmienia, a ty chcesz stanąć naprzeciw tych zmian.
- A zatem polityka? Podparta ideologią? Powiedziesz nasz lud na wojnę, która zmieni układ sił na świecie. Dla polityki i własnej ambicji odrzucisz honor, odrzucisz wszystko to, w co wierzyliśmy... Wysoką cenę jesteś gotów zapłacić.
- Nawet nie wiesz, jak wysoką – szepnął Eos i powolnym ruchem wydobył miecz z pochwy.

Serafin poczuł wyraźnie, jak tętno mu przyspiesza. Również oparł dłoń na rękojeści miecza. To stanie się teraz. Zdradzi swojego dawnego mistrza. Stanie przeciw niemu. Krew splami święte miejsce. „Oby to, o co walczymy, było tego warte”.

Uriel odpowiada coś, ale słowa giną w półmroku, w odwiecznej ciszy potężnych murów. Pozostaje tylko sens. On jest gotów. Gotów na śmierć. Serafin czuje ulgę. Jego dawny mistrz wyzwał Eosa. „Więc to nie ja go zabiję.” A jednak w tej chwili rozumie, że jest tchórzem.

- Mógłbyś być najlepszym z naszych wojowników... – on to mówi o nim.

Eos rusza. Nic nie mówi, tylko daje znak ręką. Zaraz. „Nie przyszedłem cię wyzwać... wymierzyć sprawiedliwość...” Zariel rusza za nim. Nie. To nie tak powinno być. „Czy śmierć może być szlachetna?”

Serafin zerwał się z miejsca, uderzył Zariela barkiem, powstrzymując jego natarcie. Eos i Uriel poderwali się z ziemi. Starli pod sklepieniem, miecze błysnęły.

- Co robisz?! – zawył rozwścieczony Zariel, odpychając go na bok. Potem zafurkotały jego skrzydła i ruszył ku walczącym.
Uriel dostrzegł go kątem oka. Zepchnął Eosa i poszybował wyżej, pomiędzy żebrowanie sklepienia.

- Nie pozwól mu uciec!

Ale było już za późno. Starzec musiał wiedzieć o jakimś tajemnym wyjściu. Gdy Zariel dostał się pomiędzy koralowe żebra, jego już tam nie było.

* * *

- Czy to rozważne? – zapytał Zariel.

Eos nie odpowiedział. Stał w olbrzymim oknie i podziwiał panoramę miasta. Wieczór zapadał granatowy, podmalowany pomarańczowym blaskiem latarń. Ciężki zaduch unosił się z żywokoralowych konstrukcji. Na górze było chłodniej. Pośród smukłych koron drzewo-bloków ciągnęła się niczym wstęga ożywcza bryza.

Lubił miasto. Z całą jego anonimowością, życiem i różnorodnością. Lubił letnie wieczory w mieście, odurzający zaduch, błąkanie się w alejach, nierzeczywiste kształty budowane z cienia przez jaskrawe światła. I głos. Szum pojazdów, gwar odległych rozmów. „Jestem potworem” – myślał sobie, stojąc tam, na trzydziestym piętrze. „Ale kiedyś byłem człowiekiem.”

- Serafin jest za słaby, nie podoła temu zadaniu. Widziałeś, co zrobił w katedrze...

Eos drgnął. Głos Zariela go irytował.

- Nie jest słaby – rzekł, bardziej do swego półprzejrzystego odbicia w szybie niż do niego. – Uriel nie rozumie wielu rzeczy, ale nie jest głupcem. Serafin może stać się najlepszym z moich wojowników.

- Ale jeśli zawiedzie? Uriel wciąż jest popularny, póki żyje, stanowi zagrożenie dla wszystkiego, o co walczymy – to odezwał się Nicefor. Polityk, intrygant, prawa ręka Eosa. Najlepsze dotąd narzędzie, zupełnie nie rozumiejące jego myśli.

- Sewerus uda się z nim. Znacie jego reputację. Jeśli Serafin zawiedzie... on dokończy sprawę.

- Serafin zawiedzie, wiesz o tym – znowu Zariel. – Stary jest sprytny. Nie kryje swoich śladów, nie maskuje aury. Uciekł do Sawary i chce, żeby Serafin udał się tam za nim. Dobrze wiesz, o co mu chodzi, co planuje. Nie ma sensu marnować chłopaka.

Zariel nie jest głupi. Ale nie rozumie wszystkiego. Eos westchnął. „To gra. Wszystko to gra.” A Uriel był godnym przeciwnikiem.
* * *

Wagon dygotał lekko. Pod nogami dało się wyczuć ledwo uchwytne drżenie. To prowadnica trąca o pojedynczą magnetyczną szynę. Za oknem monotonny krajobraz. Kwadraty pól. Osiedla. Ludzie – homonulusy. Wszędzie ich pełno, w pociągu też. Nawet nie wiedzą, że wokół nich toczy się cicha, podskórna wojna. Wojna o nich. Ale przebudzonych jest coraz więcej. Może w końcu całe społeczeństwo zrzuci łuski z oczu, dowie się o istnieniu Sfery.
Patrzą na niego ze zdziwieniem. Jest obcym, nie-człowiekiem. Takich jak on, skrzydlatych wojowników, widują rzadko. Równie rzadko widują Pretorian, żołnierzy przebudzonych – żywe maszyny wyspecjalizowane w zabijaniu kainitów. To jacyś rządowi – mówią sobie.

Serafin westchnął. Spojrzał na siedzącego naprzeciwko mężczyznę, który nie wyróżniał się tak bardzo. Z pozoru zwykły człowiek. Wysoki, muskularnie zbudowany, brzydki, ubrany w długi płaszcz. Ale pod tym płaszczem nosi srebrne sztylety i pistolety skałkowe – tym walczy się w nadrzeczywistości Sfery. Wysoka technologia tam nie działa. Tam... Serafin nieraz zastanawiał się, czym właściwie jest Sfera. Umiał się w niej poruszać, ale nie rozumiał jej istoty. Dokoła wszystko wydawało się niby takie samo, tylko działało inaczej – inna fizyka.

Westchnął. Siedzący naprzeciw Sewerus spojrzał na niego badawczo, ale się nie odezwał. Raczej nie rozmawiali ze sobą. Serafin trochę się go obawiał. Znał jego reputację. Najemnik, żołnierz fortuny, zabójca. Cholernie skuteczny.

Przeniósł spojrzenie na tablicę informacyjną. „Linia 34, 35, 37... Nie ma linii trzydziestej szóstej... Tam musimy się udać. Starą kolejką do Sawary. Ale trasa jest zamknięta. Co rząd powiedział homonulusom? Że jakiś wypadek? Że kontaminacja... Nie pamiętam...”

Migające za oknem słupy zaczęły zwalniać. Basowy jęk poniósł się po szynie. Dojeżdżali do stacji. Sewerus bez słowa podniósł się, zdjął z półki swoją torbę podróżną i ruszył do wyjścia. Serafin poszedł w jego ślady.

Było popołudnie, kiedy opuścili pociąg. Pogoda nawet przyjemna. Jeden z   chłodniejszych dni późnego lata. Gdzieś w oddali odzywały się od czasu do czasu ptaki. Od strony miasteczka, w którego pobliżu wysiedli, dochodził gwar głosów ludzi i maszyn.

Nie zamieniając ani słowa, ruszyli wzdłuż szyny. W jakieś pół godziny dotarli do bocznicy – znajdowała się tam stacja, zapuszczona, z powybijanymi oknami, pomazana farbą w różnorakie napisy. Od niej ciągnęły się zwykłe, podwójne szyny i trakcja. W dawnych latach kursował z tego miejsca tramwaj. Ludzie przesiadali się z szybkobieżnej kolejki do niego. Linia trzydzieści sześć. Napis wciąż był jeszcze czytelny, choć farba z tablicy schodziła grubymi płatami, odsłaniając przerdzewiały i skorodowany metal.

Minęli dawny budynek stacji. Zapach uryny bił od niego na odległość – pewnie nieraz nocowali w nim bezdomni. Podwójne tory prowadziły ich przez najbliższych parę godzin, a w końcu doprowadziły na niewielkie wzniesienie. Tam stanęli.

Serafin westchnął. Miasto leżało przed nimi, rozcięte złotą w ostatnich promieniach słońca wstęgą rzeki, pyszne potężnymi drapaczami chmur z żywokoralu i kryształu – te zdawały się płonąć, ogarnięte rudą łuną wieczoru. Ale ostatnie blaski dnia szybko zginęły, ustępując szarości. Wtedy zdało mu się, jakby niższa zabudowa z lichego betonu dopiero rozlała się wokół centrum. Nagle wyrosły czarne słupy masztów i anten – ponure w swej samotnej obojętności. A w miarę jak zmrok gęstniał – rozjarzały się latarnie. Dziwaczne, losowe wykwity barwy w tej martwej metropolii.

- Zabawne – mruknął Serafin. – Zawsze wydawało mi się większe...

Sewerus spojrzał na niego, oczami nagle czujnymi.

- Byłeś tu przed kollapsem? – zapytał.

- Mieszkałem kilka lat... Jak byłem mały, potem się przeprowadziłem.

Wysoki brzydal pokiwał głową. Chyba nie chciał ciągnąć wątku. Przestąpił z nogi na nogę, podrapał się po brodzie. Niedogolony zarost zachrzęścił wyraźnie pod jego palcami.

- Strasznie tu cicho – zauważył.
- Tak... – Serafin zmarszczył brwi. Miasto było nieme. Żadnych odgłosów życia. Tylko... – Słyszysz?

Sewerus potrząsnął głową. Po jego długiej, kościstej twarzy przemknął wyraz zdziwienia.

- Tramwaj – Serafin bardziej czuł niż słyszał śpiewny szept pędzącego gdzieś po szynach pojazdu.
- I co z tego?
- Nie wiem... nic. Ruszajmy.

Zstąpili ze zbocza, minęli wysokie ogrodzenie i wojskowy posterunek, i po chwili weszli pomiędzy przysadzistą, kanciastą zabudowę przedmieścia. Trakcja i szyny wciąż ich prowadziły, aż dojrzeli między domami placyk, a na nim kilka pojazdów – zajezdnia.

- Powiedzieli mi – odezwał się Sewerus. – Że ten gość, którego szukamy, to był twój mistrz... że możesz wyczuć jego aurę, bo dobrze się znaliście. Wyczuwasz, gdzie jest?

Serafin przystanął.

- Widzisz? – zamiast odpowiedzieć pokazał coś palcem. Między pękatymi kadłubami wagonów kolebała się jakaś postać. Jej cienkie nogi niosły ją niepewnie od jednej strony do drugiej. Ciężka, okrągła głowa przechylała się niebezpiecznie na boki, jakby miała zaraz odpaść. Krokom dziwacznego stworu towarzyszył ponury chrzęst.
- Robot serwisowy – mruknął Sewerus.

Serafin kiwnął powoli głową, ale nie odrywał wzroku od sunącej ku nim sylwetki. Zaspawane stawy maszyny zginały się opornie, wydając niemiłosierne jęki. Spod blach pancerza wystawały gołe serwomotory – w dużej części niesprawne. „Cud, że to coś w ogóle chodzi...”

Jednak w ruchach tej powykręcanej i chromej postaci było coś niepokojąco ludzkiego. Coś ze starego pijaka albo kalekiego żebraka. Szedł ku dwóm przybyszom, jakby miał jakiś cel. Jakby jakaś komenda na chwilę rozjarzyła się w jego skorodowanych zwojach mózgowych niespodziewanym impulsem.

Sewerus chyba poczuł ten sam niepokój, bo sięgnął po broń. Serafin trwał nieporuszony.

- Czuję Uriela – rzekł niespodziewanie, odpowiadając na zadane wcześniej pytanie. – Ale nie potrafię powiedzieć, gdzie jest dokładnie. Jesteśmy poza Sferą, jego aura właściwie nie powinna zostawiać tutaj śladu. A jednak czuję go tak, jakby był w całym mieście. W jakiś niepojęty sposób rozprzestrzeniony.
- Zdarza się – odburknął Sewerus. – Nie podoba mi się ten robot – dodał po chwili, od niechcenia unosząc karabin do oka.
- Po co chcesz do niego strzelać? – Serafin odwrócił się ku niemu zdziwiony.
- Psuje mi krajobraz.
- Daj spokój...
- Skąd wiesz, że nas nie zaatakuje? – Sewerus opuścił broń.
- To złom – Serafin aż parsknął śmiechem. Cała sytuacja wydała mu się nagle całkiem absurdalna.
- Masz rację, szkoda naboi.

Tymczasem automat dotoczył się już całkiem blisko. Przystanął. Głowa odchyliła mu się na bok i zwisła na kawałku mechanicznego ścięgna. Nagle jedno z jego oczu zamigotało.

 - Ni-iiiiiiiiii...!!! – zawył, łamiącym się elektronicznym głosem i zatoczył w ich stronę. Sewerus ściął go z nóg krótkim uderzeniem kolby. Robot wykonał piruet i padł na ziemię.

- Niiiii... – zazgrzytał jeszcze, po czym migotanie jego bardziej sprawnego oka ustało.

Obaj mężczyźni pochylili się nad mechanicznym zewłokiem. W tylnym pancerzu maszyny ziała ogromna dziura. Wnętrze było niemal puste. Jakby ktoś wydarł stamtąd wszystkie mechanizmy. Jednak w samym środku otworu, zawieszone na kilku przewodach i rurkach hydraulicznych – tętniło słabo organiczne serce.

- Co to? – skrzywił się z niesmakiem Sewerus.

Jego towarzysz cofnął się gwałtownie, pobladły nagle na twarzy.

- Zabij to – rzekł. – Lepiej to zabij.

Najemnik oddał krótką serię prosto w otwór w pancerzu robota. Serce eksplodowało na krwawą miazgę.

W tym momencie dokoła nich zaczęło się dziać wiele rzeczy na raz. Światła zajezdni rozjarzyły się jasno. Po liniach trakcji z szumem popłynął prąd. Motory tramwajów z jękliwym zaśpiewem obudziły się do życia. Koła zgrzytnęły po szynach. Kilka maszyn opuściło zajezdnię. Jedna stanęła przy zaalarmowanych, ściskających broń w dłoniach mężczyznach. Jej drzwi otwarły się z hydraulicznym sykiem.

Spojrzeli po sobie niepewnie. Serafin powoli schował miecz i podszedł do pojazdu. Ostrożnie zajrzał do środka.

W pierwszej kolejności uderzył go zapach – kurz, smar, stare tapicerki, rdza... Jakiś ślad ludzi, których pot przesiąkł przez sztuczną skórę, obijającą fotele. Potem brud, zacieki na ścianach i szybach, migotliwe oświetlenie starych lamp.

Stanął na schodku i zajrzał głębiej. W sterówce nie było kierowcy, tylko jakiś robot – przeżarty do głębi korozją mechanicznej śmierci. Jego cienkie kończyny zdawały się zrastać z odartym z obicia fotelem kierowcy i z pulpitem sterowniczym. On jakby zapadł się, wrósł w ten pojazd, którym niegdyś zawiadywał.

- Co robimy? – zza pleców dobiegł Serafina głos Sewerusa.
- Wsiadamy? – spojrzał na niego przez ramię i uśmiechnął się.

Sewerus wyszczerzył swe krzywe, ostre zęby.

- Ty przodem – zaśmiał się.

Wsiedli. Za nimi drzwi zamknęły się z sykiem. Tramwaj zadrżał spazmatycznie. Koła jęknęły, serwomotory zawyły protestacyjnie – ruszyli. Rozklekotany wagon brzęczał i stękał, jakby miał się zaraz rozpaść.

Sewerus stanął w sterówce i wyjrzał przez przednią szybę.

- Sądzisz, że to nas zabierze do twojego mistrza? – zapytał.
- Nie sądzę – odparł Serafin. – Ale i tak musimy dotrzeć do centrum. Zresztą... Kto wie co powoduje wszystkimi dziwnymi maszynami tego miejsca?

Stojący przed nim potężny brzydal pokiwał głową, po czym przygarbił swe szerokie ramiona, by lepiej widzieć, co dzieje się na zewnątrz. „Chce mnie o coś spytać, ale tego nie zrobi... Dziwny człowiek. Ciekawe, co myśli, kiedy tak patrzy na to wszystko?”

Sam również wyjrzał. Mijały ich czarne bryły ponurych, podupadłych budowli. Gdzieniegdzie jakiś wykwit światła – całkiem losowy, pojawiający się niespodziewanie – wydobywał z mroku fragment chodnika albo zszarzały, obumarły koral jakiegoś muru. „Światło bardziej przygnębiające niż ciemność...” Wszystko zdawało się martwe, zastygłe w bezruchu – pozostawione w marazmie, w którym schwycił je kollaps. Gdy jednak wpatrzył się intensywniej w noc, pod cienką warstewką czerni bardziej wyczuł niż dostrzegł delikatne drżenie ruchu.

Wstrzymał oddech i przytknął nos do brudnej szyby. Mijające ich ciemne kształty przemykały coraz szybciej, a on próbował uchwycić poruszające się między nimi cienie, sylwetki.

Nagle motor tramwaju zawył głośniej, jakby obarczony większym wysiłkiem. Wagonem rzuciło. Obaj mężczyźni musieli chwycić się poręczy, aby nie upaść. Za oknami ciemność nagle rozpadła się na dwoje. Ponad mroczną sylwetką miasta odciął się głęboki granat gwieździstego nieba. Dookoła wyrosły skrzące się punktami odbitego światła, potężne drapacze chmur z żywokoralu i kryształu. Wyjechali na wiadukt.

Gdy tylko minął pierwszy szok wywołany zderzeniem z bezkresem nieba, dostrzegli, że równie niespodziewanie otoczył ich tętniący, pełen życia ruch. W tym momencie wydało im się, że znajdują się wewnątrz wielkiej fabryki – fabryki, w której wszystkie maszyny uległy awarii, a obsługujący je ludzie legli zmożeni gorączką.

Serafin widział długie taśmy produkcyjne, ciągnące się między wieżami bloków. Widział buchające dymem spalarnie oraz zgniatarki, legiony okaleczonych lub zdeformowanych maszyn – część z nich była niszczona, część rozkładana i składana gdzie indziej w twory równie upośledzone, wszystko to bez wyraźnego celu czy planu. Ciężkie czarne mgły snuły się po ulicach, rozświetlane gdzieniegdzie krwistym ogniem pieców.

- Przyspieszamy – mruknął Sewerus, odrywając swego towarzysza od tego ponuro fascynującego widoku.

Koła zgrzytnęły kilkakrotnie. Dostrzegli iskry. Silnik zaczął wyć opętańczo, przeciążone tłoki huczały. Czarne bloki przemykały za oknami. Coraz szybciej. Szybciej. W końcu widać było już tylko rozmazane sylwety.

- Patrz! – wykrzyknął najemnik, pokazując coś przed nimi.

Serafin wyjrzał przez przednią szybę i w jednej chwili zrozumiał sytuację. Z zawrotną prędkości zbliżali się do mostu. Połowy nieukończonego mostu.

Przez chwilę poczuł, jakby grudka ołowiu zaległa mu w żołądku. Potem krzyknął:

- Widzę! – i z rozmachem uderzył w jedną z bocznym szyb. Odpryski szkła wystrzeliły do tyłu, porwane przez pęd powietrza. – Trzymaj się! – Chwycił Sewerusa pod ramiona i skoczyli. Wiatr szarpnął jego rozłożonymi skrzydłami. Poczuł rozdzierający ból w plecach. Pociemniało mu przed oczami i runęli na ziemię.

Uderzenie wybiło mu całe powietrze z płuc. Przez kilka sekund walczył o oddech, powoli zyskując świadomość bólu w poobijanych członkach. W końcu uniósł się powoli na ramieniu. Kręciło mu się w głowie i widział jak przez mgłę.

Sewerus upadł o wiele lepiej. Jak kot – na cztery łapy. Jego bojowe symbionty aktywowały się momentalnie. Ramiona i nogi nabrzmiały, wystąpiły na nich czarne pręgi – jakby wychodzące na wierzch żyły. Wokół prawego oka pojawiła mu się sina opuchlizna, gałkę przesłoniła błona. Jego oddech przyspieszył, poczuł pompowaną do krwi adrenalinę.

Z oddali dobiegł jego uszu łoskot walącego się z mostu tramwaju. Omiótł wzorkiem okolicę w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, a gdy nie dostrzegł niczego niepokojącego, podszedł do Serafina.

- Jesteś cały? – zapytał, pomagając mu stanąć na nogi.
- Chyba tak – odparł tamten, choć bolały go obite plecy, a w głowie wciąż szumiało. Zbroja z elastycznego koralu jirwe ochroniła go przed poważniejszymi obrażeniami, ale jego mechaniczne skrzydła nie nadawały się już do niczego.

„Żałosny widok... upadły anioł w rynsztoku” – pomyślał gorzko i ściągnął bezużyteczny napierśnik. Przeciągnął się i spróbował rozruszać swoje mocno wysklepione wyrostki nośne. W mięśniach odezwał się piekący ból. Dziwnie się czuł bez swoich skrzydeł, z dwoma tylko sterczącymi dziwacznie kikutami, słabymi i nieużytecznymi bez mechanicznych stymulatorów.

- Co teraz? – zapytał, ale Sewerus machnął tylko niespokojnie ręką. Stał kilka kroków dalej i zdawał się czegoś wypatrywać.

Znajdowali się na jednym z bocznych wiaduktów, prowadzących do mostu. Nad nimi wyrastała rozbudowana, składająca się z licznych przejść i podjazdów podbudowa. Najemnik utkwił wzrok właśnie w jednym z korytarzy prowadzących w głąb tego potężnego, betonowego labiryntu.

- Co jest?
Odpowiedź nie była konieczna. Też już to dostrzegł. W głębi tunelu rozbłyskiwała co chwila pomarańczowa lampa. W chybotliwym blasku ujrzał cień. Wiele cieni, wyrastających niczym pajęcze odnóża od pojedynczej, czarnej sylwetki. W wykwitach rdzawego blasku mnożył się, rozpełzał po ścianach, by potem, w agonalnym skurczu zbiec się z powrotem w plamę głębszego mroku.

Stanął. Trwał przez chwilę w blasku. Rozmył się w nocy. I znów. Światło na nowo wyrzeźbiło jego kontur. Przyglądał się.

- Co to? – szepnął Serafin.
- Nie wiem... – odparł równie cicho Sewerus.
- Widział nas...?

Cisza. Błysk. Cień rozlewa się i znika. Pulsuje w rozbłyskach czerni.

- Może to kolejny robot... – Sewerus sięgnął po pistolet. Swój lekki karabinek zgubił, gdy wypadli z pędzącego wagonu.
- Pewnie tak – Serafin niespodziewanie poczuł, że ogarnia go lęk. „Demony kollapsu. Wykoślawione byty spoza sfery. Mroczne odbicia naszego świata, cienie zapomnianych...” – Lepiej chodźmy – rzekł tak cicho, że jego towarzysz nie miał szans tego usłyszeć. Ale chyba wyczuł drżenie jego głosu, bo zaczął się cofać niepewnie.

Błysk i ciemność. I znów. Nie ma go...

Mrok przed nim zakotłował się. Ruszył. Huk. Krwawa szrama światła – Sewerus wystrzelił flarę. W jaskrawej poświacie dostrzegli rój sylwetek – część z nich może była tylko cieniami, złudzeniami. Mrowie biegło ku nim, przebierając licznymi odnóżami.

Padło kilka strzałów. Płomień zagasł. Rzucili się biegiem do ucieczki – w noc, w labirynt korytarzy plączących się pod mostem. Za sobą słyszeli ponury chrzęst wielu mechanicznych stawów.

Sewerus długo ich prowadził, przy pomocy swego optycznego symbionta odnajdując bezpieczną drogę w ciemnościach. Ponury głos za nimi raz się zbliżał, raz oddalał, więc nie ustawali. Biegli, jakby sam diabeł deptał im po piętach. Zresztą, kto wie... W końcu jednak ów dźwięk oddalił się, ścichł, zanikł całkiem. Lecz oni wciąż się nie zatrzymywali. Dopiero gdy Serafinowi nie stawało już sił, rzucili się pod jakąś ścianę.

Wojownik dyszał ciężko. W głowie dudniło mu od przyspieszonego biegu krwi, czuł też jakby jego płuca miały zaraz pęknąć z wysiłku. Za to Sewerus – przeciwnie. Zadyszał się nieco, ale poza tym wciąż był pobudzony od potężnego zastrzyku adrenaliny, który zafundowały mu jego bio-wszczepy. Posiedział chwilę, lecz zaraz wstał i zaczął się przechadzać niespokojnie.

- Dlaczego się zgodziłeś na to wszystko? – zapytał nagle, przystając.
- Na co? – zdziwił się Serafin, który nie mógł przecież znać biegu myśli tamtego.

Sewerus potrząsnął głową. Usiadł z powrotem obok niego.

- Twój mistrz... szanowałeś go?
- Tak, był mi przyjacielem i przewodnikiem.
- Więc dlaczego chcesz go zabić?

Serafin westchnął ciężko, próbując opanować rozchwiany oddech.

- Nie wiem, czy chcę... – odparł po chwili namysłu.
- Więc dlaczego się zgodziłeś, żeby cię wysłali na tę misję?
- Uriel... nie rozumie tego, co się dzieje. Stał się niebezpieczny. Jeśli stanie przeciwko Eosowi, dojdzie do wojny domowej. Sprawy zaszły już za daleko...
- Ale mogli wysłać kogoś innego... Czemu się zgodziłeś?

Serafin wpatrzył się w ciemny obrys jego sylwetki. W mroku nie widział jego twarzy. Zastanawiał się, jaki ma wyraz. Westchnął ponownie. Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Nie miał już ochoty rozmawiać. Adrenalina odpływała, pozostało wycieńczenie. Chłód, drżenie mięśni.

- Co za różnica, kto to zrobi? – mruknął w końcu. – Przed przeszłością nie ma co uciekać. On musi zginąć... A jeśli tak, niech narzędziem jego śmierci będzie ktoś, kto rozumiał, co znaczyło jego życie.

Sewerus nie odpowiadał i Serafin nie mógł się oprzeć wrażeniu, że przygląda się uważnie jego twarzy. Po chwili poruszył się, chyba wzruszył ramionami. I wstał.

- Ładnie to brzmi... – powiedział. – Czy to Eos nauczył cię mówić w ten sposób? Pięknie dobierać słowa...? Narzędzie śmierci, znające życie... – Usiadł nieco dalej. Przez chwilę się sadowił, jakby chciał iść spać. – Po waszym spotkaniu, jeden z was musi być martwy. I tylko tyle.
- Do czego zmierzasz? – rzucił niecierpliwie Serafin. – Uważasz, że zdradzam mojego przyjaciela?
- Nie. Ty chcesz go zabić.
- To już nie jest mój przyjaciel!

Cisza...

- Wszystko jedno, to nie moja sprawa.
- Twoja, bo idziesz tam ze mną... Powiedz, co Eos kazał ci zrobić, jeślibym przypadkiem odmówił zabicia Uriela?
- Nic.
- A jeślibym stanął po jego stronie?
- Zabiłbym cię.

Twardy ton jego głosu uderzył go. „Tak, zrobiłby to” – i nagle poczuł strach przed nim. I wstręt do tej rozmowy, którą odbyli. Sewerus chyba to wyczuł.

- Więc lepiej tego nie rób... – mruknął, jakby dla pojednania, może trochę zmieszany szorstkością swej wypowiedzi. Serafin nie odrzekł nic. – Posłuchaj, to głupota, to wszystko... Gdy przyjdzie dzień, wracaj do domu. Dokończę to zadanie za ciebie, tak będzie lepiej dla wszystkich... Człowiek nie powinien być zmuszony stawać przeciwko tym, których ceni i szanuje. – Wciąż cisza. Podrapał się po głowie. – Myślisz, że cię nie rozumiem... Jestem takim samym zwykłym gościem, jak ty. Też mam przyjaciół. I miałem przyjaciół, którzy ginęli, ale nigdy nie chciałbym, żeby to było z mojej ręki.

- Mniejsza z tym. Śpij. Jutro musimy odnaleźć Uriela... – odparł Serafin.
- Śpij ty, ja i tak teraz nie zasnę. Wezmę pierwszą wartę.

* * *
     
Godziny czuwania Serafina ciągnęły się powoli, niczym w koszmarnym śnie – ponure godziny zimna i mroku. Nadzieja na światło trzymała go na nogach. Jednak według zegara ranek powinien był już nadejść, a ciemność wciąż trwała.

Nagle usłyszał, że Sewerus budzi się z jękiem. Wyjął z torby błyszczka i potarł go, aż zaczął świecić, wtedy ujrzał twarz towarzysza. Była blada, poszarzała, z zapadłymi, podkrążonymi oczami.

- To przez symbionty – mruknął Sewerus, widząc jego spojrzenie. Następnie wygrzebał ze swojego ekwipunku niewielki iniektor i zrobił sobie zastrzyk. Po paru minutach jego wygląd zaczął wracać do normy. – Mam tyle gówna napompowanego do krwi, że mój organizm przestaje normalnie funkcjonować – oznajmił tonem wyjaśnienia. – Coś za coś, prawda? Jak tylko skończymy tę misję, czeka mnie kilkanaście godzin w aparaturze oczyszczającej.

Zebrali swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Sewerus prowadził znowu, jednak przystanął po kilkudziesięciu krokach.

- Dziwne, tu powinien znajdować się korytarz, którym doszliśmy do tej części podziemi.
- Może go minęliśmy...
- Daj trochę więcej światła.

Błyszczek rozjarzył się jaśniej, a korytarz jakby rozrósł się wokół nich, napuchł. Sufit uniósł się wysoko w górę, tak iż światło ledwo go sięgało.

- Wczoraj to wyglądało inaczej...
- Anomalie kollapsu – szepnął Serafin do siebie.
- Co tam mruczysz?
- Jesteśmy poza Sferą. W chwili kollapsu pękły wiązania Wielkiego Porządkowania, ale nie wszystkie. Świat wydaje się normalny, ale materia tutaj podlega ciągłej, wewnętrznej reorganizacji. Przestrzeń jest zmienna. Byłeś kiedyś poza Sferą?
- Kilka razy... Nigdy nic takiego mi się nie przytrafiło.
- Eos twierdzi, że na zewnątrz zachodzą tak zwane małe porządkowania. Nie panuje tam taki zupełny chaos. Tylko, że te porządkowania są mniej trwałe, niż to nasze, Wielkie. Co jakiś czas rozbija je nowy kollaps, o wiele słabszy, niż ten, który miał miejsce tutaj. Materia w Sawarze jest bardziej niestabilna, niż gdziekolwiek indziej, nowe porządkowania zachodzą z dużą częstotliwością.

Sewerus milczał chwilę.

- Świetnie – burknął w końcu. – To będzie miało znakomity wpływ na skuteczność naszych poszukiwań...
- Lepiej ruszajmy - odparł cicho Serafin.
Korytarz prowadził ich długo, drogami ciemnymi i splątanymi. Łudził od czasu do czasu plamą światła, która jednak zawsze okazywała się jedynie przywidzeniem albo kałużą, czy kawałkiem szkła odbijającym blask ich własnego błyszczka.

Rozmawiali ze sobą niedużo. Brnęli tylko naprzód z zawziętością szczurów uwięzionych w labiryncie, z takim jak one strachem, ukrytym gdzieś w głębokich warstwach świadomości.

- Słyszałeś? – zapytał w którymś momencie Sewerus, przystając.
- Nic nie słyszałem – Serafin nawet się nie zatrzymał.

Sewerus obejrzał się za siebie. W oddali coś znowu błysnęło. Potrząsnął głową i ruszył za towarzyszem.

Przez jakiś czas wędrowali w ciszy, dopóki dźwięk nie rozległ się znowu. Tym razem usłyszeli go obaj. Stanęli i popatrzyli po sobie.

- Co to? – zapytał Sewerus, nie zdając sobie nawet sprawy, że zniża głos do szeptu.

Serafin nic nie odpowiedział. Przekrzywił tylko głowę i nasłuchiwał. Znał ten szum. To niemal nieuchwytne drżenie, ledwie muskające bębenki. Zbliżył się do ściany. Wyciągnął rękę. Żywokoral cofnął się, zapadł w siebie jak przestraszone zwierzę. Dotknął go. Ów drżał – zimny i wilgotny dla skóry. W jego drżeniu niósł się dźwięk, śpiewny szept.

- Nad nami są szyny... Musimy być blisko powierzchni.
- Niemożliwe, nie wspięliśmy się ani odrobinę do góry... To te twoje anomalie?

Serafin pokiwał głową. Koral pod jego palcami drżał coraz mocniej. W pewnym momencie zaczął puchnąć, przyjmując swą dawną objętość. W tej chwili korytarz zatrząsł się. Śpiewny szept przeszedł w przeszywający wizg. Wizg. I cisza...

- Jesteśmy blisko – powtórzył.

Labirynt jednak kpił z nich nadal i wodził splątanymi korytarzami. Więcej nie poczuli drżenia przejeżdżającego nad ich głowami tramwaju. Tylko od czasu do czasu światło pojawiało się za nimi. Niewielka jaśniejsza plamka w ciemnościach. Serafin nie oglądał się na nią, jednak Sewerus patrzył co chwila, czy aby nie pojawiła się znowu. Wraz ze zmęczeniem, jego zmysły przestawały funkcjonować poprawnie. Wyostrzony do granic słuch zaczął podpowiadać mu złośliwie, że coś czai się za jego plecami – nic tam jednak nie było. Panująca wokół cisza zdawała się tak nieprawdopodobna, że jego zdezorientowany mózg sam zaczął wytwarzać dla siebie dźwięki, może po to, by nie  zwariować z braku bodźców.

W końcu, zmęczeni wędrówką i sfrustrowani jej bezcelowością, postanowili zatrzymać się na popas. Siedli pod ścianą, wyjęli racje podróżne i w ponurym milczeniu zaczęli się pożywiać. Potem powoli zaczął ich morzyć sen.

Sewerus zasnął pierwszy. Tylko na chwilę. I widział korytarz, a w nim blade światełko. Rozpadło się na kilka mniejszych i obudził się.

- Światło – mruknął sennie Serafin. – Widzisz je?
Sewerus potrząsnął głową, próbując zrzucić z powiek resztki snu. Tak, widział. Niewielkie światło w głębi korytarza. Zatoczyło koło i znikło. Rozpadło się na wiele małych świateł i przebudził się znowu.

Zobaczył światło.

- Widzę je, widzę, Serafinie.

Chwiało się lekko, jakby trącane wiatrem. Serafin nie odpowiadał. Zatoczyło się w bok. Znikło. Pojawiło znów. Wisiało przez chwilę, jakby się w niego wpatrywało. Po chwili korytarz wokół niego zaczął się rozpływać, roztapiać w gęsty mrok, wypływać poza zasięg percepcji. A światło rozpadło się na wiele mniejszych i obudził się.

Potrząsnął ponownie głową. Przetarł oczy i wstał. Serafin spojrzał na niego z niepokojem.

- Widzisz to? – zapytał, pokazując coś w głębi korytarza.
- Światło? – Sewerus odparł pytaniem, nie podniósł jednak wzroku.
- Tak...
- Widziałem je kilka razy, kiedy szliśmy.
- Sądzisz, że to złudzenie? Tylko złudzenie?
- Może – Sewerus usiadł z powrotem. – Lepiej weź pierwszą wartę, mnie się oczy same zamykają.
- W porządku.

Teraz jednak, sen jak na złość nie chciał przyjść. Złośliwe, blade ślepię wpatrywało się w niego z głębi ciemności, nie dając mu spokoju. Kiedy zamykał oczy widział je nadal. Jakby plamę wypaloną na wewnętrznej stronie powieki. Odwracał się na bok, jednak jaskrawe widziadło pozostawało. Zaklął. Światło rozpadło się na wiele mniejszych. Serafin szturchnął go w ramię.
    
Obudził się.

- Co jest?
- Zbliża się...
- Co?
- To światło.

Sewerus poderwał się na nogi. Wyszarpnął z kabury pistolet i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę świetlistej plamy. Serafin poderwał się również i podążył za nim. Tamten jednak po paru krokach przystanął.

- Teraz go widzę – szepnął. – Widzisz? To jakiś gość z błyszczkiem...

Serafin wytężył wzrok i dostrzegł, że niewielki świetlny punkt faktycznie obrysowuje swym blaskiem jakąś sylwetkę. Oparł dłoń na rękojeści miecza i czekał. Gdy światło zbliżyło się na tyle, że wyraźnie dało się już dostrzec zarys ludzkiej postaci, usłyszeli głos:
    
- Czy się zgubiliście?
- Uriel? – wyrzucił z siebie z niedowierzaniem Serafin.
- Tak, to ja, chłopcze.

Uriel postąpił kilka kroków, aż ujrzeli wyraźnie jego twarz.

- Jak... i dlaczego nas odnalazłeś?
- Nie odnalazłem, przyzwałeś mnie.
- Nie rozumiem.
- Ani ja – wciął się Sewerus. – Człowieku, przyszliśmy cię zabić! A ty włazisz nam tak po prostu w ręce?
- Ja i tak już nie żyję...
- Co masz na myśli? O co w tym wszystkim chodzi? – Serafin ze zdumieniem stwierdził, że w jego głosie zaczyna pobrzmiewać z trudem hamowana wściekłość.
- Wszystko wam wyjaśnię – odparł spokojnie Uriel. – Jest kilka rzeczy, które musisz zobaczyć, Serafinie. Zanim będziesz mógł mnie zabić. Nawet nie zaczynasz domyślać się planów Eosa. Chodź, musisz coś zobaczyć.

To powiedziawszy minął ich i ruszył w dół korytarza.

Sewerus, zbyt zszokowany, żeby go powstrzymać, spojrzał tylko na swego towarzysza.

- On zwariował... – stwierdził.
- To możliwe... tu, poza Sferą. Lepiej chodźmy za nim.

Sewerus wpatrywał się w niego przez chwilę czujnym wzrokiem. Potem bez słowa poszedł za Urielem.

Tuż za rogiem korytarz odmienił się nagle. Nie znajdowali się już pod ziemią, tylko na stalowym wiadukcie wysoko ponad nią. Wokół nich plątały się liczne podobne, jedne wyżej, drugie niżej, wszystkie skąpane w fioletowej poświacie dziwnego księżyca.

- Czy znasz legendy o aniołach? – odezwał się nagle Uriel. – O starożytnych założycielach naszego plemienia, tych, którzy dali nam skrzydła? Pradawne teksty mówią, że przybyli sponad gwiazd i posiedli większą władzę nad Sferą, niż ktokolwiek inny. Byli tak potężni, że potrafili zmieniać materię, ich siły przewyższały dyrektywy Wielkiego Porządkowania – może zresztą to oni je stworzyli, podania nie się co do tego zgodne. Eos badał je bardzo dokładnie, był wręcz opętany starożytnymi naukami. Badał Sferę, jej właściwości. To doprowadziło go do Przebudzonych. Kainici może są panami Sfery, ale nie rozumieją jej istoty – Przebudzeni za to chcą ją badać.

Gdy doszło do kollapsu, Eos był wstrząśnięty – jak wszyscy. Nigdy nie przypuszczaliśmy... nie śmieliśmy sądzić, że to może się wydarzyć. Ale on, on wirdział coś więcej. Zrozumiał, że Sfera jest zniszczalna, a zatem można ją także opanować. Ktoś kiedyś, przed początkiem czasu nadał jej kształt, a teraz jego władza słabnie. Pękają dawne wiązania. Coś zburzyło odwieczną równowagę. Są prastare mity o powrocie, o aniołach. Był pewien, że to właśnie to. Nalegał na mnie, abyśmy udali się do Sawary, żeby zbadać, zobaczyć na własne oczy. Tak też uczyniliśmy.

Wszyscy, którzy pozostali w mieście byli martwi lub obłąkani, poza jedną osobą. Tobą, Serafinie. Znaleźliśmy cię w świątyni, jakby pogrążonego we śnie, jakby dręczonego przez koszmary. A miasto wokół nas zmieniało się nieustannie i stało się wielkie, przytłaczające... jakbyśmy byli czterolatkami – takimi, jak ty wówczas. Wtedy zrozumieliśmy, że przeżyłeś, gdyż w jakiś niepojęty sposób opanowałeś zachodzące wokół ciebie porządkowania.

Zabraliśmy cię wtedy z Sawary. Eos nalegał na to, żeby mógł cię wziąć na wychowanie. Zgodziłem się, pod warunkiem, że pozwoli mi w nim uczestniczyć. On chciał odkryć, co dało ci tą moc, szukał w proroctwach słów o jakimś wybrańcu, o mesjaszu. Ale żadnych takich nie było. I niczego nie mógł dowiedzieć się z obserwacji ciebie. Rozwijałeś się, jak każdy normalny chłopiec. Nigdy więcej nie ujawniłeś talentu władania Sferą i porządkowaniami.

Uriel umilkł. A Serafin i Sewerus stąpali za nim po coraz węższej kładce, również milczący. Gdy nareszcie doszli do jej końca, ich oczom ukazały się drzwi.

- Co chciałeś mi pokazać? – wydusił w końcu ze ściśniętego gardła Serafin.
- Tylko to – odparł Uriel i otworzył drzwi. Przeszli przez nie.

Świątynia. Wybujałe, ginące w mroku arkady, oplecione kamiennym bluszczem. Pnące się ku niebu kolumny. Sufit z tętniących, koralowych konarów i giętkich, kryształowych witek. Pulsujące ściany, zwodzące oko miriadami nierówności, tańczących w chybotliwym świetle kaganków, raz ginących w cieniu, raz rozbłyskających jasno. Świątynia Boga, katedra życia... Miejsce kaźni.

„I miejsce narodzin, moich narodzin.”

Serafin opuścił wzrok. „Czy śmierć może być szlachetna...? Nie chciałbym, żeby którykolwiek z nich zginął z mojej ręki... Jeden z was będzie martwy...”

- Daj mi swój miecz.

To Sewerus. Jego głos w ciemnościach. Nie spojrzy mu w twarz.

- Daj mi go – powtarza.

Serafin jest posłuszny. Słyszy kroki. Potem szczęk oręża. Słowa gdzieś z oddali. „Wyzywam cię...” i „Mógłbyś być najlepszym”. Walka nie będzie długa. Wie to. Słyszy kroki poruszających się szermierzy. Brzęk zderzających się ostrzy. Śmierć się zbliża. Jest krótkie uderzenie. Głuchy chrzęst. Żadnego krzyku. Jakby jęk.

- To niemożliwe – słyszy nagle głos Sewerusa. To wyrywa go z marazmu. Podnosi głowę, podchodzi bliżej. Niedaleko ołtarza spoczywają stare zwłoki. Na poły rozłożone, jakby leżały tu od co najmniej tygodnia. Są ubrane w ozdobną zbroję starszyzny woletorów. Spomiędzy pancernych płyt koralu jirwe sterczy sztylet.

- Jak to możliwe? – szepcze Serafin.

* * *

- Eosie...
- Wejdź, Niceforze – głos Eosa wypłynął zza potężnego oparcia jego fotela.

Woletor postąpił kilka kroków przed siebie i stanął. Wciąż nie widział swojego wodza.
- Przybył posłaniec... Doszło do kollapsu w okolicach Seuanno, około miliona zaginionych. To stało się nagle, nie zdążyli nikogo ewakuować.
- Wiem już o tym... Czego spodziewają się po nas Przebudzeni?
- Pretorianie są bezradni. Reperkusje po kollapsie odbiły się w głębi Sfery. W promieniu kilkuset kilometrów od Seuanno panują anomalie. Potrzebują kogoś, kto będzie umiał działać bez pomocy Sfery, potrzebują naszego wojska.
- Co proponują?
- Dadzą ci całkowite pełnomocnictwo i naczelną władzę nad wojskiem. W zamian nasi wojownicy mają pomóc w opanowaniu sytuacji i bronić ich terytorium.
- A kainici?
- Co z nimi?
- Ich wojska na południu bez możliwości poruszania się w Sferze będą osłabione.
- Nie aż tak jak Pretorianie, którzy poza Sferą są bezradni jak dzieci.
- Właśnie – Eos kiwnął głową. – Przyślij mi tu Zariela.
- Mam wysłać odpowiedź do rządu Przebudzonych?
- Tak, powiedz, że osobiście poprowadzę oddział do obrony ich terytoriów.

Nicefor wycofał się i po chwili przysłał Zariela, który zjawił się gotowy do natychmiastowego wymarszu – w pełnym rynsztunku.

- Dobrze, że jesteś – Eos wstał z fotela i zmierzył go krytycznym spojrzeniem. – Poprowadzisz nasze oddziały na południe, do Ruuli. Weźmiesz sysytie z pierwszej i trzeciej kohorty.
- Pierwszej i trzeciej? – Zariel nie potrafił ukryć swojego zdumienia. – To nasi najlepsi wojownicy.
- Drugiej takiej okazji nie będziemy mieli. Jeśli zdobędziemy Ruuli, będziemy mieli przyczółek w samym środku strefy kainickich wpływów. Do obrony przebudzonych i akcji ratowniczych wystarczą mi słabsze oddziały.
- To ryzykowne – zauważył Zariel. – Jednym uderzeniem trudno nam będzie ich pokonać, a Przebudzeni nie ufają nam na tyle, żeby długo tolerować naszą obecność. Chyba, że planujesz też skorzystać z sytuacji, żeby...
- Nie – przerwał mu ostro Eos. – Sprzymierzyliśmy się z Przebudzonymi i dotrzymamy warunków umowy. Czy i ty uważasz, jak moi wrogowie, że zapomniałem o honorze wojowników?
- Nie, Eosie – Zariel spuścił głowę, spojrzał w bok. Widać było po nim wyraźnie, że coś w sobie stłumił.
- Czy jest coś, co chciałbyś powiedzieć?
- Jeśli mogę mówić szczerze...
- Jak zawsze.
    
Zariel wziął głęboki wdech.

- Nie rozumiem cię – rzucił w końcu. – Chcesz bronić słabszych, ale najlepsze sysytie posyłasz do ataku. Wielu cywilów może przez to zginać. Chcesz wzmocnić pozycję naszego plemienia, ale nie korzystasz z okazji, aby sięgnąć po władzę nad Przebudzonymi. Obaj dobrze wiemy, co oznacza naczelne dowództwo wojska. Oni sami liczą się z tym, że jeśli nie zechcesz go później złożyć, to nie będą w stanie ci go odebrać. Chciałbym wiedzieć, co tobą kieruje.

Eos zbliżył się do niego. Uśmiechnął się i oparł dłoń na jego ramieniu.

- Nie martw się o nasze plemię – rzekł. – Jeśli zdobędziemy Ruuli, zarówno kainici, jak i Przebudzeni będą musieli się z nami liczyć. Ale w tej walce nie o to chodzi. Musimy zbierać nasze siły... i musimy zbierać wiedzę. Wiedza, Zarielu – to nasz prawdziwy cel. Musimy być gotowi.
- Gotowi na co?
- Idź już – odparł Eos, ignorując jego pytanie.
- Taak... Tak jest – Zariel skłonił się niechętnie i skierował w stronę wyjścia. Zanim jednak wyszedł, przystanął na chwilę i zapytał: - A co się stało z Serafinem?

Eos nie odpowiedział od razu. Uśmiechnął się tylko.

- Sądzę, że wykonał swoją misję – rzekł w końcu.

KONIEC

Grzegorz Gajek, Nadbrzeż, dnia 02.05. A.D. 2008 o godz. 22:46:23

Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: angelwing, opowiadanie, gajek, grzegorz

Podobne newsy:

» Grzegorz Gajek w Esensji
75%
» Grzegorz Gajek w Magaznie Fantastycznym
50%
» Szaleństwo przychodzi nocą - konkurs!
44%
» Sen, brat śmierci
44%
» Szaleństwo przychodzi nocą - konkurs ...
40%
 
Podobne artykuły:

» Szaleństwo przychodzi nocą - recenzja #2
33%
» Szaleństwo przychodzi nocą - recenzja
33%
» Osnowa - opowiadanie
29%
» To już koniec - króka forma
29%
» Nowy tekst
25%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Literatura
Główne Menu


Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.129 sek