Są takie chwile, że nic nie wychodzi – choćbyśmy nie wiem, jak chcieli, nie wiem, jak się starali, efekt jest jeden i to z gatunku takich, że aż się odechciewa gadać. Bywa i tak, że jedno nieszczęście przyciąga inne, pech goni pech, a prawa Murphy’ego wydają się mieć większe zastosowanie niż konstytucyjne zapisy. Po prostu nie idzie. Jak, przykładowo, naszej reprezentacji w piłkę nożną.
Jednak bywa też tak, że czarne koty zmykają nam z drogi, połowa listopada wita błękitnym niebem, a uśmiech ciśnie się na usta. Można odnieść wrażenie, że opatrzność stara się nam nieba przychylić. Ponoć nawet panie z dziekanatu potrafią przy takiej okazji przemówić ludzkim głosem. Po prostu dobrze jest i tyle. I tak właśnie jest z nowym
SFFiH. Cholernie dobrze. I tyle.
Listopadowy numer otwiera opowiadanie Jerzego Grundkowskiego
Toczy je rak. Autor, nawiasem mówiąc mocno już na polu literatury zasłużony, serwuje czytelnikom opowieść o świecie, w którym ludzie uzależnili się od środków przeciwbólowych i praktycznie wykluczyli cierpienie fizyczne ze swojego życia. Tekst wciąga, intryguje i kończy się dokładnie tam, gdzie powinien. Oszczędny styl pozwala skupić się na treści – zarówno tej podanej wprost, jak i tej do wyłowienia spomiędzy wierszy, a sam pomysł skłania do refleksji.
Kiedyś, w zaminowanym mieście Macieja Musialika to rasowa opowieść wojenna ukryta pod płaszczykiem science fiction. Poznajemy w niej historię trojga saperów – jednego z miniaturowych oddziałów zajętych rozminowywaniem miasta znajdującego się wcześniej pod okupacją obcych, a obecnie przystosowywanego do ponownej kolonizacji. Opowiadanie Musialika, mimo iż rodzi dość jednoznaczne skojarzenia z oskarowym The Hurt Locker: W pułapce wojny, zasługuje na uwagę z kilku względów. Tekst jest sprawnie napisany, oferuje interesujące postaci uwikłane w niebanalny konflikt, a na dokładkę dostarcza całkiem sporo napięcia. Nawet pomimo pewnych logicznych niejasności (ewentualny sukces lub porażka przy rozbrajaniu bomby obcych przedstawiony jest jako kwestia losowa, niezależna od umiejętności, a przypominająca raczej rosyjską ruletkę. Przez to zaskakuje trochę wykorzystanie przy podobnej operacji doświadczonych specjalistów, a nie robotów czy jednostek mniej wartościowych) tekst się broni i wypada jako jeden z mocnych punktów numeru.
Po raczej ponurych wizjach przyszłości, redakcja
SFFiH aplikuje nam dawkę beztroskiego humoru.
Finansman. Księga-prawie-że-cała to dziełko Aleksandra Kusza, ostatnimi czasy częstego gościa na łamach magazynu. Tym razem autor przedstawia nam historyjkę życiowego przeciętniaka, który – korzystając z pomocy obdarzonego niezwykłymi zdolnościami tytułowego Finansmana – rozpoczyna gwałtowny marsz w górę drabiny kariery. Koniec jest raczej przewidywalny, a całość przebiega według schematu rozpoznawalnego w mgnieniu oka, ale nie umniejsza to przyjemności czerpanej z lektury. Na szczególne uznanie zasługuje styl, doskonale pasujący do treści, a używany przez Kusza ze swadą i zmysłem. Bardzo dobry tekst autora, który – muszę przyznać – do tej pory budził u mnie dość mieszane uczucie.
Czwarte opowiadanie listopadowego numeru to
Walka o żagiew Stanisława Truchana – osadzona w świecie przyszłości opowieść, w której zamachów stanu i politycznych przewrotów jest więcej niż w niejednej powieści z kręgu political fiction. Historia, przedstawiona niejako z perspektywy Wielkiego Inkwizytora Lawiniusza, świadka i ofiary zachodzących przemian, jest dość sztampową wariacją na temat tego, jak to
fortuna kołem się toczy. Jednak kolejne zmiany władzy są tutaj przede wszystkim okazją do przyjrzenia się ludzkim zachowaniom, manierom, obłudzie, zawiści, fanatyzmowi. Truchan – choć nie mówi nic nowego i odkrywczego – pisze w sposób atrakcyjny i tekst wielu osobom może się spodobać. Szkoda tylko – nie dla tekstu, ale dla nas jako ludzi – że wydźwięk opowiadania jest jednocześnie tak smutny i tak prawdziwy.
Autor kolejnego tekstu,
Wielkiej gry, to debiutujący na papierze Łukasz Sawczak. W opowiadanej przez niego historii trafiamy na cmentarz zamieszkiwany przez dusze uwięzione na ziemskim padole. Nie wiedzieć czemu, wygrana w organizowanym raz do roku turnieju pokerowym pozwala zwycięzcy odejść lub wskazać kogoś, kto w jego miejsce opuści cmentarz. Treść prosta, ale opowiedziana w sposób zasługujący na uznanie: Sawczak doskonale łączy żart z melancholią, pogodę z nostalgią. Mimo że o napięciu nie można tu specjalnie mówić, narracja ma w sobie coś, co sprawia, że od tekstu trudno się oderwać. Po prostu świetnie skrojony kawałek literatury i pierwszorzędny debiut.
Tablica Artura Rafała Skowrońskiego to utwór równie krótki co jego poprzednik, ale w przeciwieństwie do
Wielkiej gry operujący przede wszystkim napięciem i mnożącymi się niewiadomymi. Zabiera nas w uniwersum potężnych korporacji i bezlitosnego dążenia do większego zysku, a zaczyna się – niczym dobry kryminał – zagadką. Oto szeregowy pracownik firmy Solaxa dostrzega na tablicy odczytującej wszczepione załodze chipy nazwisko kolegi, który dwa miesiące wcześniej rzekomo zginął w wypadku. Napięcie tylko rośnie, gdy okazuje się, że wszyscy zaczynają głównego bohatera traktować nieco inaczej niż do tej pory. Co z tego wyniknie – tego trzeba się już dowiedzieć z lektury. Tekst czyta się dobrze, a kolejne zagadki oraz końcowy twist upchnięte na ledwie pięciu stronach sprawiają, że opowiadanie z jednej strony jest pełne akcji, z drugiej jednak może się wydawać, że dzieje się w nim za dużo i za szybko.
Ostatnie opowiadanie listopadowego
SFFiH to
Bunt samców Andrzeja W. Sawickiego. Autor zarysowuje świat brutalny i przerażający, gdzie wszyscy rodzący się mężczyźni są upośledzonymi, kalekimi mutantami, niewolnikami kobiet. Do położonego w Polsce klasztoru kamedułek przybywa nowa przeorysza, Matka Inez. Szybko okaże się, że zadanie stoi przed nią nieciekawe – zakon tkwi po uszy w długach, w okolicy grasuje banda zbuntowanych samców, a dzierżąca w okolicy władzę naczelniczka zamierza przysporzyć przeoryszy nowych problemów. W jaki sposób te trzy wątki są ze sobą powiązane i co z tego wyniknie? Zapraszam do lektury, bo naprawdę warto. Sawicki napisał tekst ciekawy, dający do myślenia i świetnie skonstruowany – nie za długi, a jednak pełen wątków. Jeśli dodać do tego naprawdę zaskakujący zwrot akcji, plastyczny świat i wyraziste postaci, otrzymujemy prawdziwie smakowity kąsek.
Numer zwyczajowo wieńczy solidna dawka publicystyki. Otrzymujemy więc wywiad z Miroslavem Žambochem, autorem takich książek jak Na ostrzu noża, Mroczny zbawiciel czy Wylęgarnia. Romuald Pawlak dywaguje nad walorami kozy jako sprzętu terraformującego, Andrzej Pilipiuk natomiast przypomina kolejne stadia rozwoju fantastyki w Polsce. Krzysztof Sokołowski powraca do tematu e-booków rozważając kolejne
za i
przeciw, a Jarosław Grzędowicz opowiada o zaobserwowanych w Czechach latających cudeńkach kategorii
ultralight - spełnionym śnie fantastów.
Listopadowy numer
SFFiH nie może się pochwalić tekstem wybitnym i rzucającym na kolana, nie jest to jednak problem. Dostajemy bowiem publikację bardzo wyrównaną, w której bodaj każdy miłośnik fantastyki znajdzie coś dla siebie, a opowiadania nawet nie słabego, ale przeciętnego nie ma co szukać. Pozostaje mi życzyć wam miłej lektury, po cichu zaś liczyć na to, że redakcja na nadchodzące Święta spróbuje podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej.
Ocena: 9,5/10
Science Fiction Fantasy i Horror
Numer 61 – Listopad 2010
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 78
Wymiary: 198 x 293 mm
Autorzy:
Opowiadania:
Jerzy Grundkowski – Toczy je rak
Maciej Musialik – Kiedyś, w zaminowanym mieście
Aleksander Kusz – Finansman. Księga-prawie-że-cała
Stanisław Truchan – Walka o żagiew
Łukasz Sawczak – Wielka gra
Artur Rafał Skowroński – Tablica
Andrzej W. Sawicki – Bunt samców
Publicystyka:
Romuald Pawlak – Koza, czyli Mars wita nas
Andrzej Pilipiuk – Czekając na wodza
Krzysztof Sokołowski – Towar drugiej świeżości. Z żabiej perspektywy
Jarosław Grzędowicz - Jak wzbić się w przestworza
Egzemplarz magazynu dostarczyło wydawnictwo Fabryka Słów