Czym zajmuje się współczesna humanistyka? Czym zajmuje się humanistyka w ogóle? Jednoznacznej i wyczerpującej odpowiedzi na te pytania pewnie udzielić się nie da, ale mówiąc najogólniej – humanistyka bada zjawisko zwane człowiekiem. Co to jednak znaczy, że humanistyka coś bada? Znaczy to oczywiście, że jakaś liczba psychologów, socjologów, antropologów, mitologów, ufologów i innych specjalistów rozważa rozmaite aspekty ludzkiej egzystencji, takie jak kondycja człowieka, jego stan świadomości, jego zachowanie w grupie etc. Wydaje mi się jednak, że ze wszystkich badaczy najbardziej rzetelnymi są ci, których się wcale nie uważa za naukowców – pisarze. Dlaczego? Otóż pisarze zajmują się… kłamaniem. To stwierdzenie to oczywiście pewna prowokacja z mojej strony, gdyż przez „kłamanie” chcę powiedzieć „snucie opowieści”. Uważam mianowicie, że wszystkie nauki humanistyczne są w pewnym sensie opowieściami: opowieściami o ludzkiej duszy, o ludzkim umyśle, o ludzkich opowieściach (skoro już przy tym jesteśmy) itd.
Człowiek jest opanowany obsesją opowiadania, obsesją narracji, prawdopodobnie od czasu, gdy nauczył się mówić, a może nawet dłużej. Podobno jedyną rzeczą, która tak naprawdę odróżnia człowieka od małpy jest to, że wynalazł kult, czyli wymyślił opowieść o bogach (małpy bowiem są w stanie myśleć abstrakcyjnie, komunikować się, używać narzędzi i w ogóle robić wszystko to, co człowiek, choć oczywiście nie tak sprawnie). I tu dochodzimy do rzeczy kluczowej: „opowieść o bogach” to najprostsza definicja mitu.
Ale mitu nie można ograniczyć do tego jednego, specyficznego rodzaju opowieści, tak naprawdę wszelka opowieść to mit. Idąc za Barthesem, moglibyśmy stworzyć następujące równanie:
mit = opowieść = kłamanie 1. Jeśli zaś do mieszanki dodamy jeszcze Baudrillarda z jego koncepcją symulakrów i rzeczywistości zapośredniczonej, wyjdzie nam następująca transfiguracja powyższego równania: życie współczesnego
człowieka = opowieść = kłamanie = mit 2. Pewnego dnia wrócimy jeszcze do tego pomysłu (w obecnej postaci jest karygodnym uproszczeniem, ale cóż zrobić), jednak tymczasem musimy postawić sobie bardziej podstawowe pytanie.
Dlaczego człowiek tworzy mity?
Ponownie udzielenie jednoznacznej i wyczerpującej odpowiedzi graniczy z niemożliwością. Co więcej, nie wolno nam nawet próbować udzielić takiej odpowiedzi, gdyż jeśli w ogóle cokolwiek pewnego da się powiedzieć o naturze mitu, to tylko, że jest dwuznaczna, spolaryzowana. Bardzo dobrze uchwycił tę dwuznaczność Calasso w swoich „Zatrważających baśniach” i to na trzech różnych poziomach sensu: semantycznym, semiotycznym/semiologicznym (być może należałoby się w tym doszukiwać dialogu z „Mitologiami” Barthesa) i epistemologicznym
(tu już jawnie wchodząc w dialog z Platonem) 3. Zresztą wydaje mi się, że to mitologiczne rozszczepienie można odnaleźć w znacznie większej ilości „opowieści humanistycznych”: weźmy choćby opozycję świadomego i nieświadomego w psychologii po Freudzie, konflikt między ewolucjonizmem a teologią lub nawet całkiem podstawowy dualizm ontologiczny – byt jest, a niebytu nie ma. Wszystko to mieści się w micie, a właściwie wszystko to jest mitem. (Cała ta koncepcja domaga się rozwinięcia, jednak chwilowo nie mamy na to czasu).
Potrzebujemy jednak jakiegoś punktu zaczepienia, więc chwyćmy się tej najbardziej podstawowej, semantycznej dwuznaczności wskazanej przez Calassa. Mit z jednego punktu widzenia jest najgłębszą prawdą dostępną człowiekowi, a z drugiego – najgłębszym kłamstwem. Teraz… żeby odpowiedzieć na to pytanie, które postawiliśmy sobie wcześniej, będziemy musieli zająć dwie różne pozycje. Pierwsza wymusi na nas patrzenie na mit jak na kłamstwo, druga – jak na prawdę, ale nie to jest właściwą istotą tego ustawiania perspektywy. Nasz problem polega na tym, że zawsze będziemy patrzyli z wnętrza jakiejś opowieści i musimy o tym pamiętać (np.: „Psychologia pozwala nam wyjaśnić, dlaczego odczuwamy potrzebę tworzenia opowieści, ale należy pamiętać, że sama psychologia też jest swego rodzaju opowieścią.”). Ale patrzeć można na dwa sposoby (co najmniej). Wyobraźmy sobie, że opowieść to jakaś bańka. Możemy patrzeć albo na nią, albo przez nią, w głąb, próbując (raczej bezskutecznie) dostrzec najgłębsze warstwy i ewentualnie to, co jest poza nią. Oba sposoby patrzenia są równie uzasadnione i równie skuteczne, gdyż niestety prawdziwą istotę naszej bańki mógłby zrozumieć tylko ktoś oglądający ją z zewnątrz (bóg?).
No dobrze, spróbujmy zatem. Barthes postrzega mit jako nieprawdę, która pozwala naturalizować pewne aspekty kultury, co z jednej strony przyspiesza komunikację między poszczególnymi elementami danej społeczności, a z drugiej strony osłabia ją (w sensie zmniejszenia rzeczywistej ilości przekazywanych danych), dzięki czemu łatwiej utrzymać spoistość rzeczonej społeczności. Ta koncepcja otwiera nam drzwiczki do sformułowania psycho-społecznego uzasadnienia dla naszej potrzeby tworzenia opowieści (być może z pewnymi elementami ewolucjonizmu). Według Freuda rzeczą absolutnie niezbędną dla funkcjonowania społeczeństwa (o ile nie przetrwania ludzkości w ogóle) jest to, aby każda jednostka wykształciła w sobie superego, czyli pewien system znaków i kodów pozwalających mu na interakcję ze wszystkimi pozostałymi jednostkami. Superego przekształca prymitywne popędy id według schematu „można …, ale …, bo …”, przy czym po „bo” następuje kłamstwo = opowieść = mit, maskujące rzeczywistą potrzebę zachowania ładu społecznego.
Tak mniej więcej mogłoby wyglądać patrzenie na bańkę. Natomiast z patrzeniem przez bańkę sprawa się już trochę komplikuje. Myślę, że najlepszym punktem wyjścia będzie dla nas Nietzsche, który ze swoim „nadczłowiekiem”, „wolą mocy” i tym podobnymi efemerycznymi stwierdzeniami bardzo, bardzo dosadnie zamanifestował swoją chęć wyrwania się ze wszechogarniającej opowieści. Paradoks polega na tym, że trudno stwierdzić, czy w istocie zbliżył się do tego, co sobie zamierzył, czy wręcz przeciwnie – zagłębił się jeszcze bardziej w mit. Całe szczęście dla nas i jedna, i druga możliwość jest tak samo dobra, bo niezależnie od wszystkiego pozwala
zmienić perspektywę 4.
Wróćmy jednak do kwestii wyrywania się poza opowieść. Po co to w ogóle robić? Po co w ogóle próbować, skoro rzecz już z samego założenia jest niemożliwa? Przypuszczam, że intuicja Nietzschego jest słuszna, człowiek chce być blisko mocy, blisko boskości, mimo iż nawet nie potrafi sobie wyobrazić, czym ona w rzeczywistości jest. Co więcej, na okoliczność tego hipotetycznego spotkania ukuł nawet specjalne słowo, jedno z najważniejszych słów w całej historii filozofii, jeśli nie w historii języka w ogóle, słowo o gigantycznym bagażu emocjonalnym, moralnym i jakim tam jeszcze chcecie, słowo w rzeczywistości całkowicie wyzute ze znaczenia, relatywne do bólu i z gruntu niedefiniowalne. To słowo, to oczywiście PRAWDA.
I w tym momencie dochodzimy do drugiego bieguna semantycznego mitu.
Już Platon doszedł do wniosku, że wyrwanie się poza opowieść jest jedynym sposobem na poznanie prawdy o wszechświecie i wszechrzeczy, ale zupełnie nie wiedział, jak się za to zabrać. Jako się rzekło, prawdopodobnie nie jest to wcale możliwe. Jednak mit w swoim drugim wcieleniu daje pewną nadzieję, gdyż – jak pisał Eliade – jest to opowieść ze świata bogów, w której człowiek może w sposób mistyczny uczestniczyć. Nadal opowieść, ale jednak zewnętrzna względem naszej. Co więcej, jest to opowieść przedstawiająca początek wszystkich naszych opowieści, która na ułamek sekundy pokazuje, co było, zanim się zaczęły. Pokazuje ową PRAWDĘ, o której one wszystkie chcą opowiadać.
Problem polega na tym, że tego rodzaju uczestnictwo w micie wymaga wiary, która jest rzeczą mocno niepewną, ponieważ niesie ze sobą ziarno zwątpienia, element ludzkiego wyboru („Ja oto stwierdzam, że to jest prawdą.”), potencjalny fałsz. Jak sobie z tym poradzić? Być może dekonstrukcja pojęcia prawdy w myśl koncepcji Derridy byłaby jakimś rozwiązaniem. Jeśliby wyłączyć ją raz na zawsze z dualistycznego systemu PRAWDA-FAŁSZ i stworzyć niekończący się łańcuch małych prawd, być może udałoby się zwalczyć również dwuznaczny paradoks mitu. Można by wówczas powiedzieć, że wiara stwarza prawdę.
Bardzo kusząca jest ta wizja mitu-wyzwoliciela, ale i ona sama w sobie jest mitem. Powoli chyba zaczynam rozumieć, skąd u Barthesa wzięła się tak głęboka niechęć do mitu, dlaczego oskarżał go o bycie przewrotnym i podstępnym. Nigdy nie możemy być pewni, w jakiej opowieści się znajdujemy, jeśli wcale.
W tym miejscu muszę zakończyć moją odpowiedź na pytanie, dlaczego tworzymy mity. Jest to najlepsza odpowiedź, na jaką mnie stać, choć zdaję sobie sprawę, że w rzeczywistości bardzo niewiele wyjaśnia.
1) Koncepcję Barthesa będę wyjaśniał szerzej w dalszej części tekstu, ale dla zainteresowanych polecam: Barthes R.,
Mitologie, tłum. Adam Dziadek, Warszawa 2008.
#wróć
2) Zob. Baudrillard J.,
Symulacja i symulakry, tłum. Stanisław Królak, Warszawa 2005. Niestety niniejszym tekście nie ma miejsca, żeby się bardziej zagłębić w to zagadnienie.
#wróć
3) Calasso R.,
Zatrważające baśnie [w:] tegoż,
Zaślubiny Kadmosa z Harmonią”, tłum. Stanisław Kasprzysiak, Kraków 1995.
#wróć
4) Z tekstów Nietzschego przede wszystkim zalecam lekturę
Tako rzecze Zarathustra w dowolnym wydaniu.
#wróć