Autor: Nivo Data dodania: 2011-02-21 00:22:08 Wyświetlenia: 5689
"Oko na niebie", Philip Kindred Dick - recenzja
Oko na niebie to jedna z wcześniejszych powieści Philipa Kindreda Dicka, luminarza amerykańskiej fantastyki naukowej i z pewnością daje się to odczuć. Kto bowiem (sugerując się chociażby tytułem) oczekiwałby tutaj metafizycznej wykładni pogłębionej teologią, tak charakterystycznej dla późniejszych prac autora (jak np. w VALIS, Trzech stygmatach Palmera Eldrichta), z pewnością spotkałby się z zawodem. Nie przynosi to jednak powieści żadnej ujmy; wręcz przeciwnie - Oko na niebie to nadal Dick w całej swojej klasie, ujętej tylko z nieco innej, co nie znaczy mniej interesującej, perspektywy.
„Deflektor wiązki protonowej bewatronu w Belmont zawiódł swoich twórców drugiego października 1959 toku o czwartej po południu” – tak oto Dick, nawiązując do pierwiastka „science”, rozpoczyna misterną konstrukcję swojej powieściowej „fiction”. Techniczny „zawód” staje się udziałem przebywających w pobliżu zdysfunkcjonowanego urządzenia turystów, w tym niedawnego pracownika korporacji go obsługującej, technika Jacka Hamiltona. Z pozoru drobny incydent kończy się kilkoma siniakami, niegroźnymi złamaniami i poparzeniami, lecz znający literackie maniery Dicka już w tym miejscu mogą poznać, że jest to tylko cisza przed burzą. A dokładniej – przed ulubionym przez autora procesie wywracania świata bohaterów na nice i skrupulatnego notowania ich reakcji w całkowicie nowym i nieobliczalnym środowisku.
Oto bowiem okazuje się, że w świecie po wypadku magiczne amulety mają moc leczenia ran, a za drobną opłatą można bezpośrednio porozumieć się z Niebiosami. Również aniołowie pełnią należycie swoje funkcje, bezpośrednio inicjując działania mające na celu ochronę interesów ich protegowanych. Zdezorientowani bohaterowie, a w największym stopniu - bohater główny, Jack Hamilton, starają się rozwikłać zagadkę tego świata, choć najwłaściwsze byłoby tu określenie: stawić mu czoła. Nie jest to bowiem rzeczywistość „obojętna”, a co więcej – ma ona swojego osobowego stwórcę.
Dick w sposób mistrzowski wykorzystuje tutaj potencję ukrytą w teorii multiversum i światów równoległych, podając ją dodatkowo w gęstym sosie psychoanalizy rodem z Junga czy Freuda. Dzięki temu połączeniu, wiwisekcja umysłowości bohaterów mogła ukazać się w swej bezpośredniości i naoczności – nie kto inny bowiem, ale ofiary wypadku w bewatronie, kreują teraz światy podług własnych o nim wyobrażeń. Wszystko to sprawia, że Oko na niebie wydaje się literacką próbą zmierzenia się z zagadnieniem solipsyzmu, choć, tak jak sama teoria, nie do końca konsekwentnym – udział w projekcjach subiektywnych rzeczywistości mają bowiem wszyscy bohaterowie. Nie jest to oczywiście żadna wada, przeciwnie – za pomocą takiego rozwiązania, Dick w bezprecedensowo dosłowny sposób może zobrazować meandry działania psychiki, zróżnicować swoich bohaterów, nadać im wyrazu i odrębności.
Tak oto bohater to świat, a świat to bohater – możliwości literackiej kreacji w tak zaprojektowanych realiach ontologicznych drzemią przeogromne i Dick, jako pisarz najwyższej klasy, nie tylko je dostrzega, ale w znakomity sposób wykorzystuje. Obrazując linie napięć i podświadomych, tłumionych popędów (raz jeszcze odnosząc się do swych psychoanalitycznych zainteresowań), ekstrapoluje je bezpośrednio w rzeczywistość przedstawioną, a to z kolei napędza reakcję łańcuchową: bo i inni bohaterowie uczestniczący w tym nierzeczywistym spektaklu mają tutaj do odegrania swoje role. Ich autonomia i spójność osobowego „ja” wcale nie są bezdyskusyjnie niepodległe – i tutaj właśnie zaczyna się pole do popisu dla filozoficznego wydźwięku całości, które Dick realizuje ze znawstwem. Jedno jeszcze da się tutaj z pewnością ująć: donośną nutę irracjonalizmu i abstrakcjonizmu, która przebrzmiewa na przestrzeni całej powieści, dodatkowo nadając jej smaku.
Wszystko to dodatkowo osadzone jest w dusznej erze McCarthyzmu, która w powieści nabiera dodatkowego znaczenia, a wręcz… zagrożenia. Wpisuje się ona doskonale w problematykę Oka na niebie jako koncept-idea multiosobowości (tutaj: ukryty agent komunistycznego wywiadu i miłujący ojczyznę patriota „na co dzień”), której to zresztą Dick, mimo swoich znanych zapatrywań politycznych, nie szczędzi krytycyzmu. I tutaj pozostaje jednak, wbrew pozorom, konsekwentny: bo jeśli cała rzeczywistość nie zawsze jest tym, czym się wydaje (a tak mogłoby brzmieć powieściowe credo), to i „człowiek może być tym wszystkim (katolikiem i legionistą – dop. mój) i jednocześnie niebezpiecznym wywrotowcem”. W Dickowskim uniwersum nie ma jednoznacznej, obiektywnej instancji, do której w tej kwestii można by się odwołać – koncept ten, tak charakterystyczny dla quasi-fatalistycznego „późnego” Dicka, zaczyna się rysować już tutaj.
Lecz mimo to, Oko na niebie wcale nie ma negatywnego wydźwięku. Nie przytłacza ani nie wprowadza w depresyjny charakter; „wczesny” Dick wieńczy powieść optymistycznie, być może posługując się umyślnie zasadą kontrapunktu, by czytelnika jeszcze bardziej, „na odchodne”, zdezorientować. Jeśli tak, mogę tylko rzec: więcej tego typu dezorientacji w literaturze! Kolejna klasyczna pozycja Philipa Kindreda Dicka.