Wedle obiegowej opinii na temat science fiction, nad czym szczerze ubolewam, jest to literatura niezbyt ambitna, opowiadająca losy wymyślonych stworzeń żyjących na wymyślonych światach, borykających się z wymyślonymi (czytaj – wydumanymi) problemami. W powszechnym mniemaniu SF to takie bajki dla ludzi, którzy wyrośli już z opowieści o żelaznym wilku – gdy w rozmowie wspomni się o fantastyce, często można zostać zaszufladkowanym jako niepoważny geek, który biega od konwentu do konwentu z doczepionymi uszami Spocka. Najgorsze jest jednak, że coraz więcej autorów SF pisze książki wpisujące się idealnie w ten stereotyp – tworzą historie proste, przewidywalne, lekkie w lekturze i nie pozostawiające po sobie niczego w świadomości czytelnika. Science fiction to jednak niezwykle plastyczne podłoże dla rozważań nad problemami istotnymi i fundamentalnymi – przedstawienie ich w kontekście obcej cywilizacji, możliwie odmiennej od ludzkiej, pozwala spojrzeć na nie z innej perspektywy. Sytuacja ta jest niezwykle bliska ideałowi badań kulturowych głoszonemu przez Clifforda Geertza, który twierdził, że należy dążyć do jak najmniejszego wpływu kultury i punktu widzenia badacza na to, jak postrzega obiekt badań. A przecież trudno odnosić nasze wzorce na przykład do zachowań wyimaginowanych istot, których biologia nie jest nawet oparta na związkach węgla. Mało jest książek, które w podobny sposób działają na czytelnika, które zmuszają go do zastanowienia się nad tym, jak postrzega świat. Niedawno jednak miałem okazję przeczytać taką powieść – nie jest to co prawda kosmiczna historia rozgrywająca się w niezmierzonym Wszechświecie, a bardziej kameralna dziejąca się w prywatnym uniwersum jednego człowieka – w jego świadomości, wspomnieniach z przeszłości i przewidywaniach przyszłości. Po tych trzech płaszczyznach poruszać się można tylko wehikułem czasu – pojazdem napędzanym nostalgią.
Po tym przydługim wstępie warto napisać, o jaką książkę właściwie chodzi – mowa tu o
Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie Charlesa Yu. Powieść ta przedstawia historię nieznanego z imienia i nazwiska bohatera, który jest serwisantem prywatnych wehikułów czasu. Podróżuje stale między różnymi rzeczywistościami i naprawia maszyny, gdy te się zepsują – z reguły z winy użytkowników. W konsekwencji, większość życia spędza zamknięty w czterech ścianach swego własnego wehikułu, w którym za jedyne towarzystwo ma sztuczną inteligencję sterującą komputerem pojazdu i psa, który nie istnieje, ale jest ontologicznie niesprzeczny. Choć dla świata i czasu, z którego pochodzi jest nieobecny zaledwie parę dni, dla niego mijają całe lata. To sporo czasu na przemyślenia, nieprawdaż? Bohater zastanawia się więc nad swoim życiem – nad relacjami z rodziną (ojciec pewnego dnia gdzieś zaginął, matka wolała się zamknąć w nieskończonej godzinnej pętli czasowej, w której na okrągło przygotowuje kolację), nad swoimi osiągnięciami i nad celem istnienia. Jednak w pewnym momencie miejsce ma wydarzenie, które rozmyślania te brutalnie przerywa i wrzuca na kompletnie nowe tory – bohater umiera… Zabity przez samego siebie.
Wbrew pozorom, powyższe zdanie wcale nie jest spoilerem – od tego zaczyna się dopiero właściwa akcja powieści. Już na początku jednak trzeba ostrzec – jest to trudna literatura. Nie ma tu miejsca na ścielące się gęsto trupy, wybuchy i spektakularne ucieczki. Bohaterów ksiązki można policzyć na palcach jednej ręki i na tym między innymi polega siła dzieła Charlesa Yu. Autor stworzył kameralne uniwersum aż gęste od wzajemnych relacji nielicznych postaci, pełne napięcia i głębi psychologicznej. Nie dzieje się wiele – akcja raczej powoli meandruje przez losy bohaterów, niż porywa ich swym wartkim nurtem. Pozwala to skupić się na zrozumieniu treści, a zdecydowanie jest co rozumieć.
Nie jest to też książka lekka pod względem nastroju – przeważa klimat przygnębienia, bezcelowości i niepewności, jednak jest wprost niesamowicie zbudowany i konsekwentnie obecny. Warto też wspomnieć o licznych fragmentach opisujących teorie naukowe, które stoją za koncepcją podróży w czasie, przedstawioną w książce – są spójne i przekonujące, jednak niektórych czytelników mogą znudzić i zrazić swoją technicznością. Ta strona
Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie kojarzy mi się z filmem
Primer, w którym grupa garażowych inżynierów opracowała sposób na podróże w czasie – tam też wszystko poparte było tonami teorii fizycznych, które tworzyły niesamowity klimat prawdziwie naukowej fantastyki. Wracając jednak do książki, stylowi autora także nie można niczego zarzucić – jest neutralny i pozwala zanurzyć się w świecie przedstawionym.
W związku z wydaniem ma nieco mieszane uczucia – okładka zdecydowanie może wprowadzić potencjalnego czytelnika w błąd. Wiadomo, że po niej nie powinno się książki oceniać, jednak ta zaprojektowana dla
Jak przeżyć… jednoznacznie kojarzy się z lekturą lekką, przygodową, może nawet napisaną z przymrużeniem oka. Jak pisałem wyżej, jest kompletnie inaczej. Poza okładką jednak wszystko jest w porządku – przekład nie pozostawia niczego do życzenia, korekta spisała się wyśmienicie a szata graficzna jest nienaganna.
Wyżej wielokrotnie pisałem, czym
Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie nie jest. A czym jest? Poza tym, że książką o długim tytule? Jest powieścią mądrą, głęboką i taką, jaka powinna być każda pozycja z kręgu SF. Pewnie, że parę pozycji łatwych, lekkich i przyjemnych, pełnych wartkiej akcji też powinno się znaleźć. Jednak zdecydowanie domagam się więcej książek takich, jak ta Charlesa Yu.
Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie
Tytuł oryginalny: How to live safely in a science fictional universe
Autor: Charles Yu
Przekład: Joanna Skalska, Adam Skalski
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-7648-845-5
Liczba stron: 275
Format: 195x125mm
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Prószyński