Nazwisko Orsona Scotta Carda było mi znane tylko ze słyszenia, i w dodatku jako autora poczytnych powieści z gatunku science fiction. Jako że nigdy miłością do tego typu literatury nie pałałam, fakt ten nie tyle mnie odstraszał, co skutecznie nie zachęcał do sięgnięcia po pozycje pisarza. Oczywiście w życiu każdego mola książkowego przychodzi taki moment, kiedy bariery przestają mieć znaczenie i zaczyna eksplorować nowe obszary doznań — w taki oto sposób trafił do mnie
Tropiciel Carda.
Bez wątpienia pozycja jest intrygująca. Do ręki dostałam grubawą powieść, o dość estetycznej i niezwykle intrygującej okładce: wyglądający na antyczny sztylet na tle kilku barwnych planet. Takie połączenie mogło zwiastować uroczą pomyłkę grafika lub ciekawą, w jakikolwiek sposób, lekturę.
Card wykorzystał nietuzinkową formę przedstawienia fabuły. Każdy rozdział został rozpoczęty niby prologiem, zupełnie inną historią, tworząc dwoistą konstrukcję fabularną powieści. W tych krótkich fragmentach oznaczonych inną czcionką, poznajemy jeszcze krótszą historię Rama Odyna — pilota statku kosmicznego na arcyważnej misji w kosmosie. Skąpe informacje o bohaterze i celu jego podróży tylko podsycają ciekawość, której ta skromna recenzja w żaden sposób nie zaspokoi. Ważniejsza jest fabuła właściwa
Tropiciela.
Bohaterem powieści jest Rigg, młody chłopak, myśliwy, czy właśnie tropiciel, polujący z ojcem na leśną zwierzynę dla pozyskania wartościowych skór. Niby zwyczajny chłopak z małej wioski w górach, a jednak nie do końca. Rigg posiada unikalny dar widzenia ścieżek, który okazuje się bardzo przydatnym w jego codziennym zajęciu. I żyłby sobie spokojnie, gdyby nie pewne drzewo, które kapryśnie postanowiło przygnieść ojca młodego mężczyzny. Osierocony Rigg wyrusza w podróż swojego życia — musi odnaleźć siostrę, o której istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. Po drodze zdobywa wiernych towarzyszy: Umba, wioskowego młodzieniaszka, którego może nazwać przyjacielem oraz Bochena, byłego żołnierza i człowieka niezwykle honorowego. Oczywiście po drodze nie zabraknie mu zupełnie zwyczajnych, jak i tych mniej, przygód, ale o tym trzeba dowiedzieć się już z książki.
Wydawać by się mogło, że
Tropiciel to kolejna książka o podróży młodego bohatera do dorosłości. Po części zapewne tak jest. Trudno jednoznacznie ocenić ogólny charakter historii przedstawionej przez Carda, ponieważ jest to pierwszy tom jakiejś bliżej nieokreślonej całości — powieść pochodzi z 2010 roku a kolejna część została jedynie zapowiedziana. Pozostaje cierpliwie czekać i mieć nadzieję, że Prószyński nie poprzestanie na jednym tomie.
Tropiciel jest lekturą ciekawą, czyta się ją niezwykle płynnie i przyjemnie. Prologowe wstawki, albo jak kto woli pierwsze części rozdziałów, intrygują — nie mając nic wspólnego z treścią właściwą, muszą spełniać jakąś rolę, chcemy wiedzieć więcej. Czytelnik ma dawkowane wszystkie informacje, powoli składa historię w całość niczym oryginalne puzzle. Tekst jest równy językowo, nie ma w nim monotonii, przez co ani historia, ani jej przedstawienie nie zanudza, a pobudza.
Wydanie również przedstawia się bez zarzutów. Wysokiej jakości tłumaczenie, dobrze dobrany krój czcionki na lekko beżowych stronach, odpowiednie marginesy i miękko rozkładające się strony. Do tego delikatna w dotyku okładka przypominająca nieco zamsz — estetycznie i z klasą. Pięćset stron czystej przyjemności czytania.
Uznaję
Tropiciela za całkiem przyzwoitą lekturę. Idzie zima, na długie wieczory będzie jak znalazł — i zapewne na maksymalnie trzy wieczory, bo czyta się szybko.
Tropiciel
Autor: Orson Scott Card
Tytuł oryginalny: Pathfinder
Przekład: Kamil Lesiew, Maciejka Mazan
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Wydanie: I
Liczba stron: 512
Format:140 x 205
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-7648-766-3
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Prószyński
