Drugi sezon
Gry o tron zbliżą się ku końcowi. Fani serii, na krótko przed startem tej serialowej odsłony cyklu Martina, otrzymali od wydawnictwa Zysk i s-ka kolejną powieść
Pieśni lodu i ognia —
Taniec ze smokami. Część II. Wydawca odszedł od podtytułów, którymi raczyło nas zarówno w
Nawałnicy mieczy jak i
Uczcie dla wron, nie zrezygnował jednak z dzielenia grubszych tomów — tym razem ten podział jest bardzo uzasadniony.
O tym, jak niewdzięczne jest recenzowanie kolejnej części cyklu pisałam
już tutaj, i nadal trzymam się tej opinii. Nakreślanie fabuły jest koszmarem, jedno słowo za wiele i cała przyjemność pochłaniania książki przez czytelnika znika. Dlatego omijam tę część tekstu, na rzecz oceny i opisu wrażeń.
Druga księga
Tańca… to połączenie wątków tomu czwartego i tych znanych z pierwszej połowy piątego — Martin nie rozgałęzia już swojej historii na dwie linie. Spotkamy zatem zarówno bohaterów przebywających w Siedmiu Królestwach, jak i poza ich granicami. Znów walczymy o przetrwanie m.in. z Aryą, Deanerys, Jonem, Tyrionem i licznymi Dornijczykami.
Martin potrafi zaciekawić. Słowami tworzy świat pełen brutalnej niesamowitości, która zaskakuje czytelnika na każdym kroku. Bohaterowie wplątują się w wydarzenia przerastające ich wyobrażenia — część wychodzi z nich zwycięsko, lub prawie w jednym kawałku, z innymi musimy się pożegnać (albo tylko tak nam się wydaje). Nigdy nie można przewidzieć, co los przyniesie postaciom, tak samo jest w
Tańcu ze smokami — zero przewidywalności, liczne zaskoczenia i zwroty akcji, nowe wątki i nowi bohaterowie, którzy urozmaicają ponury świat Westeros. Można oczywiście odnieść wrażenie, że Martin przesadza, że za dużo, że przekombinowanie, że zaplątane — o dziwo, wszystko w
Pieśni… zdaje się być na swoim miejscu, nic nie jest przypadkowe, a misterna sieć intryg tworzy dzieło prawie doskonałe.
Niestety dobiegając do końca opowieści z tomu piątego, ma się ochotę zadać dwa pytania: „To już?” i „Ale jak to?”. I nawet przecieki na oficjalnej stronie, tej fantastycznej (w każdym calu) serii, nie są w stanie załagodzić „głodu powieści” jaki został we mnie rozbudzony. Na częściowe zaspokojenie zostaje doskonały serial, którego trzecia odsłona prawdopodobnie pojawi się wcześniej, niż oczekiwane
„The Winds of Winter”.
Wracając do sprawy podziału tomów i ich jakości, muszę znów pokręcić nosem. Książki Zyska nie rozklejają się, jednak ich okładki są delikatne i po dwóch czytaniach, wyglądają dość nieciekawie. Zabieg podziału jest zrozumiały — polski przekład, chociażby ze względu na zapis dialogów, jest zdecydowanie obszerniejszy, co przy formacie cyklu dałoby nam już nie cegiełkę, a całkiem spory pustak. Jednak nawet polskie wydawnictwa potrafią udowodnić, że grube tomiszcza da się podać czytelnikowi w znacznie trwalszej i estetyczniejszej formie, nawet jeśli liczą około tysiąca stron. I tego mi w całej
Pieśni lodu i ognia brakuje najbardziej.
Mocne i słabe strony wydania równoważą się. Podobnie jak plusy i minusy treści — wiadomo, pewne historie są prowadzone lepiej, inne śledzone z gasnącym zapałem, przydługie i nudnawe. Co nie jest niczym dziwny biorąc po uwagę długość, a może lepiej powiedzieć grubość, cyklu i ilość postaci. Niemnie
j Pieśń lodu i ognia zdążyła już wpisać się w literacki kanon fantasy według A. Sapkowskiego — i na to miejsce w pełni zasługuje.
Taniec ze smokami. Część II
Autor: George R. R. Martin
Tytuł oryginalny: A Dance with Dragons
Przekład: Michał Jakuszewski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2012
Wydanie: I
Liczba stron: 760
Format: 125 x 183
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7506-898-6
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Zysk i S-ka