Twórczość własna >> Krótkie formy >> Pamiętnik spisany na dębowym łyku

| | A A


Autor: Otto Cybhul
Data dodania: 2007-07-25 17:21:11
Wyświetlenia: 2993

Pamiętnik spisany na dębowym łyku

Gałęzie nieruchomieją, gdy smętnie wyjący wiatr przycicha. Siwe mgły, dotąd przez niego rozpędzane, teraz swobodnie unoszą się nad bagnami.

Błoto krzywdzi korzenie, osłabia drewno, nie daje oparcia. Rosnący na nim nikczemnieją i zabijają się nawzajem z jeszcze większą pasją, walcząc o światło i powietrze.

Tak, marnieją drzewa na bagnach, marnieją. I wciąż mnie atakują – ich młode pędy chciwie oplatają me ciało, ich korzenie wgryzają się w grunt pode mną… lecz zawsze przegrywają. Nie mają w błocie dość oparcia, by przetrwać – jedno mgnienie i już ich nie ma.

Lecz wokół wciąż jest i zawsze będzie bagno. Dlatego stoję i wciąż się wystrzegam, by nie upuścić na nie żadnego z dzieci. Żołądź w błocie wnet by zginął lub znikczemniał.

Jacy dziwni są ci ludzie. Przyszli tu wczoraj czterej. Rozmawiali bardzo głośno, potem chwycili jedną z moich gałęzi liną. Jeden z nich silnie pociągnął ją w dół, aż zawisł. Pomogli mu w tym trzej pozostali. Potem odeszli. A ten cierpliwie wisi. Musiał się już chyba zmęczyć, tym bardziej, że zerwał się wiatr, który szarpie nim i sznurem, aż zdziera mi korę. Chwilami myślę, że on też znikczemniał od bagna i walczy ze mną. Ale nie dam mu się. Przecież moje korzenie sięgają głęboko pod błota, w samo serce dobrej ziemi. Stamtąd biorę siłę, która jest większa od wszelkiej innej.

Człowiek ma sznurze to rzecz jeszcze bardziej ulotna, niż zgorzkniałe, krnąbrne, młode rośliny. Już dawno puścił gałąź, bo powróz zbutwiał. Teraz gnije w głębi bagna, a stało się to wszystko szybciej, niżby zdążył przekwitnąć powojnik.

Złe wieści niosą się echem po lesie. Od krawędzi nadchodzi śmierć. Nagła i tak szybka, że nawet najsilniejsze z młodych drzew są bezsilne. Ale już ja wiem swoje. Nie od parady stoję tysiąc lat na tym samym miejscu: mnie ta śmierć nie zmoże.

Błoto zaczyna wysychać. Torf i małe rośliny krzyczą, że nadchodzi zagłada.
Tak samo krzyczały młode dęby, kiedy pięćset lat temu okolica zaczęła rozmiękać. Błota przychodzą i odchodzą, jak śniegi, a trwanie pozostaje. Nie boję się.

Po zeschniętym, trawiastym gruncie przybiegło tu dziś dwoje młodych ludzi. Chwilę leżeli, przytuleni, przy moich korzeniach, a potem jedno z nich obdrapało moją korę ostrym szpikulcem. Odeszli, zostawiając mi ślad na pniu. Są okrutni.

Echa z krawędzi lasu są coraz bliższe. Śmierć niosą ludzie. Jak to możliwe? Nie mają korzeni, by wywalczyć sobie wodę i jedzenie, nie mają liści ani gałęzi, by konkurować o światło… Są tylko jakby odłamanymi kawałkami kory, które toczą się po pochyłościach gruntu…

Słońca jest bardzo dużo, kiedy tak stoję sam pośród pustkowia. Wokół krzątają się ludzie i ich metalowe zwierzęta. Rosną tworzone przez nich skały. Są coraz większe, powoli zaczynają zasłaniać mi światło… Wkrótce będę mógł je otrzymać tylko wtedy, kiedy słońce będzie wysoko na niebie. Powoli zaczynam odczuwać strach. Co będzie, jeśli, wciąż rosnąc odgrodzą mnie od życiodajnych promieni?

Skały są już od dawna nieruchome, zastygły w formach wielokroć potężniejszych ode mnie. A ja przekonałem się, że ludzkie wyziewy są stokroć gorsze od bagiennych mgieł. Liście stają się od nich ciężkie i nie przepuszczają tyle światła i powietrza co dawniej. Wolniej też krążą me soki… Żałosne incydenty z drapaniem kory powtarzają się coraz częściej, a przedwczoraj zdarzyło się coś jeszcze bardziej niesamowitego: jedno z pędzących obok metalowych zwierząt uderzyło we mnie z hukiem, niszcząc korę, łyko, a nawet część drewna, wstrząsając mną aż do ostatniego listka i korzenia. Ludzie zbiegli się wokół, patrząc jak umiera jeden z nich, wciąż znajdujący się w tym zwierzęciu, które uderzyło we mnie. Czułem ich fascynację. Chyba powoli nikczemnieją…

Jestem już prawie pewien, że znikczemnieli przez te dawne błota – bo przecież wilgotny duch bagien pozostał w ziemi. Ostatnie dni trzymają mnie w ciągłym napięciu, a nawet strachu. Nie ma burzy, a jednak wszędzie wokoło biją gromy, wstrząsając mną i ziemią aż do głębi. Jeden z nich roztrzaskał mi gałąź, która wsi teraz smętnie wzdłuż pnia. Niektóre skały kruszą się, inne płoną. To ognia boję się najbardziej. Ludzie poszaleli, lecz w większości są już martwi. Leżą i powoli zaczynają użyźniać glebę. To dobrze, bo od czasu, kiedy tu przyszli, bardzo się wyjałowiła.

Pierwsze młode dęby wychylają swe korony spośród rumowiska porosłego trawą i krzewami. Zaprzyjaźniłem się z jarzębiną, która wyrosła w pobliżu, zbyt daleko, byśmy mogli sobie przeszkadzać. Wysiała się z naszyjnika, który miała na sobie pewna kobieta, kiedy zginęła. Czasami myślę, że ludzie jednak są pożyteczni dla świata.
Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Literatura
Główne Menu


Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.024 sek