Autor: Fenrir Data dodania: 2013-06-27 17:12:24 Wyświetlenia: 12449
"Herold zmierzchu", Tom Lloyd - recenzja
Pierwszy tom tetralogii Lloyda był... taki sobie. Stanowił dość zabawną wypadkową między Tolkienem, a Martinem – dużo polityki i silnie zarysowany akcent magii. Tak wykreowany świat z pewnością byłby ciekawy, gdyby nie jego licha prezentacja, i największa zmora dla potencjalnego czytelnika fantasy – niesamowite wręcz fabularne dłużyzny.
Znany nam z Siewcy burzy Lord Bahl zginął, a Isak objął stanowisko władcy Farlan. Taki społeczny awans to zarówno przywileje, jak i nowe obowiązki – te drugie są najbardziej istotne ze względu na młody wiek protagonisty (osiemnaście lat). Jakby tego było mało, Białooki musi nieustannie oglądać się za siebie i pilnować, by jego największy wróg, Kastan Styraks, nie wbił mu noża w plecy. A to tylko jeden z problemów, z jakimi chłopak będzie musiał się zmierzyć. Nawet pomoc bogów może okazać się niewystarczająca.
Fabularnie Herold zmierzchu stoi na wyższym poziomie niż tom pierwszy – dość dziwna zgraja postaci towarzyszących czytelnikowi (Isak to tylko jedna z nich, do tego dojdzie chociażby... wampirzyca). Skrzyżowanie ze sobą w krótkim przedziale czasowym całkiem sporej ilości nowych i starych wątków tworzy w recenzowanym tomie tetralogii prawdziwy bałkański kocioł, gdzie co i rusz rozgrywają się istotne dla całej opowieści wydarzenia. Na szczęście wszystko jest na tyle przejrzyste, by nie utrudniać lektury.
Wraz z nową rolą Isak otrzymał też sporą porcję "dorosłości". Jego młody wiek widać tym mocniej, że kontrastuje on z opinią najpotężniejszego wojownika Krain (jeden z jego towarzyszy wspomina w rozmowie, że na polu bitwy lepiej nie podchodzić do niego bez setki ludzi). Zagubienie – tak najkrócej można określić uczucie, jakie żywi Isak względem świata wielkiej polityki. Sam Kastan Styrax zaś to postać, która została idealnie wpasowana w swoje miejsce w historii – aura władczości i wszechmocy bije od niego aż za mocna.
Cechą charakterystyczną dla Krain jest multum bohaterów w prawdziwym tego słowa znaczeniu – niezwyciężonych wojowników, potężnych magów. Trudno wręcz nie rzucić kamieniem, by nie trafić jednego z nich w głowę. Z jednej strony ciekawie komponuje się to z boskimi aspektami mającymi w pewien sposób pieczę nad światem ludzi, z drugiej jednak taka demonstracja siły w pewnym momencie zaczyna być irytująca. Heroldowi zmierzchu niekiedy bliżej raczej do średniowiecznego eposu – pełnego chwały i męstwa, nie zaś ludzkich słabości.
Ciekawy, z pewnością lepszy od słabawego tomu pierwszego – to właśnie Herold zmierzchu. Potężna, podniesiona do sześcianu względem Siewcy burzy porcja patosu jest jednak czymś, co można tylko pokochać lub znienawidzić – paradoksalny efekt jest taki, że Lloyd nie musi próbować stylizować swojej serii na epicką fantasy. To czyni za niego jego własny świat, w pewnym momencie jakby wyrywający się autorskim okowom i zaczynający tętnić swoim życiem. Wydarzenia z finału nastrajają pozytywnie na początek tomu trzeciego – jedynie bardzo słaba redakcja psuje rozrywkę płynącą z lektury.