Twórczość własna >> Przyszłość wyimaginowana >> Egzekucja

| | A A


Autor: Marcin Rusnak
Data dodania: 2008-10-19 20:53:15
Wyświetlenia: 5695

Egzekucja

Przyszłość wyimaginowana - konkurs literacki

Egzekucja, autorstwa Marcina Rusnaka , zajęła III miejsce w konkursie Przyszłość Wyimaginowana, którego głównym organizatorem był serwis Unreal Fantasy przy współpracy z Fundacją Solaris. Przypominamy, że opinie sędziów nt. wszystkich konkursowych prac znajdują się tutaj.
Abdul-Hafiz stał niemal dokładnie po środku pełnego ludzi parku St. Stephen’s Green. Niebo było bezchmurne i mężczyzna mógłby przysiąc, że cały świat skomponowano z zieleni, złota i błękitu. Słońce pieściło mu twarz ciepłymi promieniami.

Był wyjątkowo spokojny. Pamiętał czasy, gdy był nieśmiałym chłopcem, który rumienił się ilekroć zagadnęła go ładna dziewczyna. Teraz jednak, mimo setek lub nawet tysięcy ludzi, których oczy zwrócone były na niego, wciąż łagodnie się uśmiechał i zachowywał spokój.

Spojrzał ponad głowami tłumu i wierzchołkami doskonale zielonych drzew. Po lewej stronie wznosił się lśniąco biały gmach centrum handlowego St. Stephen’s, po prawej ledwie widoczne kamienice. Daleko na północy piął się ku niebu słup dymu z biogazowni przy Lower Drumcondra Road.

Tłum zaczął gęstnieć. Pomruk przemienił się w gwar, a następnie w harmider. Ktoś się zaśmiał. Uśmiech zniknął z twarzy Abdula-Hafiza. Za jakiś czas wszyscy się rozejdą, zapomną, znów będą się śmiać. No, prawie wszyscy.

Abdul-Hafiz stał na drewnianej platformie po środku skąpanego w słońcu St. Stephen’s Green, a obok niego kat wiązał pętlę na konopnym sznurze. Była 11:49.

Dokładnie w południe Abdul-Hafiz miał zawisnąć na szubienicy.

Problem w tym, że był niewinny.


***


Haifa bint Habash miała wrażenie, że zwymiotuje. Powietrze w zapchanym ludźmi korytarzu było nieruchome, ciężkie, na swój sposób tłuste. Kobieta utkwiła wzrok w zataczającym leniwe kółka wentylatorze sprężynowym, starając się nie zemdleć ani nie zwrócić śniadania. Gdzieś tam jej mężczyzna czekał na śmierć, a ona tkwiła tutaj, pośród ludzi, którzy nienawidzili jej za sam kolor skóry; pośród ludzi, dla których warta była mniej niż zapchlony kundel.

- Haifa bint Habash? – młody głos wyrwał ją z zadumy. Poderwała się z miejsca, jakby ktoś wrzasnął jej do ucha. Obok stał właściciel głosu, młody brunet w mundurze. – Kapitan panią przyjmie. Proszę za mną.

Utorował jej drogę przez zapchany korytarz i chwilę później kobieta przekroczyła próg gabinetu kapitana. W środku było chłodniej, ciemniej, przytulniej. Haifa odetchnęła z ulgą, zostawiając za sobą duchotę i gwar.

Kapitan O’Donell był postawnym rudzielcem przed czterdziestką. Ciemnoniebieską koszulę miał rozpiętą pod szyją; w dłoni ściskał szklankę zimnej herbaty. Sprawiał wrażenie skromnego, co dziwnie kolidowało ze ścianami pełnymi orderów, odznaczeń, podziękowań i gratulacji.

- Przykro mi, że musiała pani tyle czekać, pani bint Habash – powiedział, wskazując jej krzesło. – Dopiero przed chwilą powiedziano mi, że chce się pani ze mną widzieć. Podejrzewam, że dotyczy to Abdula-Hafiza?

Pokiwała głową. Poszperała w torebce, wyciągnęła z niej czarno-białe zdjęcie w formacie do paszportu i podała je kapitanowi.

- Wiem, co pan myśli – zaczęła. – Że jestem zrozpaczona i nie mogę się pogodzić z wyrokiem sądu w sprawie mojego męża. Że chwytam się czego popadnie. Wiem, że byli świadkowie, że rozpoznali mojego męża. Ale wczoraj, gdy o tym myślałam, przypomniało mi się jak Abdul-Hafiz wspominał kiedyś o tym zdjęciu. Powiedział, że, gdyby kiedyś miał kłopoty z policją, mam pokazać to zdjęcie, że to może pomóc. Nie wiem jak, ale. . . – ukryła twarz w dłoniach.

Kapitan O’Donell pokiwał głową, podał jej chusteczkę i spojrzał na zdjęcie.

Przedstawiało Abdula-Hafiza sprzed dziesięciu, góra dwunastu lat. Nie było co do tego wątpliwości – twarz miał szczuplejszą, włosy gęstsze, mniej zmarszczek wokół ust. Oczy były identyczne, podobnie gęste brwi. Była już długa blizna na policzku i wystający podbródek. Do tego. . .

Kapitan przymknął oczy, próbując przypomnieć sobie twarz Abdula-Hafiza, którą widział wielokrotnie w trakcie procesu. Pamięć płatała mu figle. W końcu jednak znalazł, to czego szukał.

- Nie wierzę – jęknął O’Donell. Otworzył oczy, spojrzał na zdjęcie, później na zegarek. 11:52. Jeszcze raz zerknął na zdjęcie. Nie miał wątpliwości.

Podłużna blizna Abdula-Hafiza szpeciła jego lewy policzek. Mężczyzna na zdjęciu miał ją po prawej stronie. Poza tym byli identyczni.


***


Do furtek prowadzących na teren St. Stephen’s Green kolejki wciąż ciągnęły się na wiele metrów. Ludzie chcieli tam być w chwili – jak to ujęły gazety – tryumfu cywilizowanego świata nad barbarzyńcami ze wschodu.

Tryumfu. Akurat, pomyślał Ghalib ibn Karim, idąc wzdłuż Merrion Row.

Gdyby ktoś na niego spojrzał, spostrzegłby pewnie, że mężczyzna jest dziwnie podobny do skazańca czekającego kilkaset metrów dalej na egzekucję. Nikt jednak nie patrzył i Ghalib ibn Karim szedł dalej, kierując się równym krokiem na północ, ku rzece.


***


- Dnia 19 czerwca bieżącego roku – zniekształcony przez megafon głos starszego mężczyzny w grafitowym garniturze powędrował aż do żelaznych prętów ograniczających teren St. Stephen’s – obecny tu Abdul-Hafiz ibn Karim został uznany winnym styczniowego ataku bombowego na nowopowstające centrum spalania biomasy w Dun Laoghaire. Dopuścił się tym samym aktu terroryzmu energetycznego najwyższego stopnia. Sąd skazał go na śmierć przez powieszenie – mężczyzna podniósł wzrok znad kartki i spojrzał po zebranych. Po chwili dodał – Czy skazany chce coś powiedzieć?

Abdul-Hafiz uniósł wzrok i otworzył usta. Tysiące oczu obserwowało każde jego drgnięcie. Dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że przyszli tu zobaczyć jak umiera.


***


Kapitan O’Donell otworzył drzwi na korytarz, krzyknął na kogoś i wrócił do środka. Usiadł na swoim krześle i zacisnął dłonie w pięści.

- Nigdy pani nie zauważyła, że mężczyzna na zdjęciu to nie pani mąż?

Haifa pokręciła wolno głową. Wytłumaczyła, że od czasu kiedy Abdul-Hafiz dał jej tę fotografię, ani razu na nią nie zerknęła. Było to w czasie, kiedy jej mąż zachowywał się tak dziwnie, że gotowa była go posądzić o paranoję. Później jednak stopniowo odzyskał spokój i nie wspominał więcej o tajemniczym zdjęciu, a Haifie, w natłoku codziennych obowiązków, szybko wyleciało ono z pamięci.

Drzwi się otworzyły i w progu pojawiła się młoda policjantka. Chciała coś powiedzieć, ale O’Donell ją uprzedził.

- Podłączcie mi zasilanie do linii telefonicznej i łączcie z posterunkiem przy Lower Baggot. To pilne.
- Przykro mi, kapitanie, ale wszystkie nadwyżki zasilania idą do Dun Laoghaire, na plac budowy centrum.
- Nie mamy żadnych rezerw?
- Nic – odparła policjantka.
- Kurwa! – ryknął niespodziewanie kapitan i obie kobiety podskoczyły w miejscu – pierwsza w drzwiach, druga na krześle. Mężczyzna ruszył biegiem do drzwi.
- Zaopiekuj się tą kobietą – krzyknął młodej funkcjonariuszce na odchodne, przeciskając się przez zatłoczony korytarz. Moment później był już na zewnątrz.

Szybko przeliczył swoje szanse. Droga z posterunku przy Eden Quay do St. Stephen’s Green zabierała jakieś dziesięć minut, biegiem może z sześć. Jak na złość, wszystkie konie zabrano do patrolowania miasta i terenu wokół parku, gdzie miała odbyć się egzekucja.

Zegarek wskazywał 11:59. O’ Donell wciągnął głęboko powietrze i pomknął biegiem wzdłuż rzeki.

Egzekucja, którą musiał przerwać, zbliżała się do punktu kulminacyjnego.


***


Abdul-Hafiz nigdy nie miał talentu mówcy. Teraz natomiast stał przed tysiącami ludzi życzącymi mu śmierci i tylko od jego słów zależało jak go zapamiętają.

Mógł im opowiedzieć o Iranie, Iraku, Libii, Syrii, Pakistanie, Afganistanie. O tym, jak po kryzysie energetycznym cywilizowany świat odwrócił się od tych krajów oraz setek im podobnych i zajął swoimi problemami. Ciężko wam się żyje w Irlandii, w Anglii, w Stanach? zwrócił się do nich w myślach. We Francji? W Niemczech? Macie elektrownie wodne, wiatrowe, biogazownie, spalarnie biomasy, kominy słoneczne. Macie dość energii, żeby działały wasze szpitale i żeby w zimie ogrzać swoje cztery ściany. Teraz, bez ropy, gazu, węgla my nie mamy nic.

Mógł im opowiedzieć o ludziach zamarzających w swoich domach, o chorych starcach mordowanych by oszczędzić im cierpień i zredukować koszty leczenia. O dzieciach, które ginęły dlatego, że świat przyzwyczajony na setki sposobów do łatwo dostępnej energii i wszędobylskiego paliwa od ponad siedemdziesięciu lat nie potrafił sobie poradzić z ich brakiem. Mógł im wytłumaczyć, że to, co oni nazywają terroryzmem energetycznym, najwyższą zbrodnią przeciw ludzkości, w istocie jest próbą zwrócenia na siebie uwagi: Jesteśmy tutaj i cierpimy tak samo jak wy! Pomóżcie nam!

Jednak nie powiedział tego. Po pierwsze dlatego, że w to nie wierzył. Zamachy, sabotaże – nie tędy wiodła droga. Po drugie dlatego, że nie był jednym z terrorystów. Tak naprawdę zawsze czuł się człowiekiem zachodu. Tyle, że zachód się od niego odwrócił. Wypiął się na niego.

Drżącym głosem Abdul-Hafiz wyjąkał do megafonu dwa słowa:

- Jestem niewinny.


***


Miasto wyglądało jakby cała jego ludność wymarła w efekcie jakiejś niezbyt widowiskowej epidemii. Ulice były puste, sklepy pozamykane. Konni policjanci i zebrane wokół St. Stephen’s Green tłumy zostały sporo w tyle.

W połowie Westmoreland Ghalib skręcił w lewo, w niewielką uliczkę wyłożoną płytkami chodnikowymi jeszcze z poprzedniego wieku. Zaraz się zatrzymał i oparł plecami o ścianę nieczynnej restauracji. Po raz kolejny miał wrażenie, że cały południowy Dublin wymarł. W rzeczywistości cały południowy Dublin był kilometr dalej.

Na egzekucji Abdula-Hafiza ibn Karima. Jego brata.

Walka wymaga poświęceń.


***


W gabinecie O’Donella Haifa bint Habash, żona Abdula-Hafiza, starała się opanować drżenie rąk. Do tej pory szło jej znakomicie i nie zamierzała niczego zepsuć. Kapitan wybiegł z budynku, a ona została z młodą policjantką.

Czas przejść do drugiej części planu, rzekła sobie w duchu. Spojrzała na siedzącą bokiem do niej kobietę. Odetchnęła cicho. Była gotowa.

Zaatakowała tak nagle, że ją samą to zaskoczyło. Jedną ręką zasłoniła policjantce usta, drugą chwyciła za gardło. Poderwała się z miejsca i błyskawicznie kopnęła zaatakowaną w brzuch. Gdy ta zgięła się w pół i poczęła na próżno starać się zaczerpnąć powietrza, Haifa wyszarpnęła broń z jej kabury i zdzieliła ją kolbą w skroń. Policjantka nawet nie jęknęła. Osunęła się na podłogę, a czoło przecięła jej rozszerzająca się wstążka krwi.

Haifa pewniej ujęła pistolet, sprawdziła magazynek i odbezpieczyła broń. Później ruszyła do drzwi.


***


O’Donell przeklinał moment, w którym zarzucił poranne bieganie. Nie minęła minuta odkąd przebiegł most, a on czuł jakby ktoś mu nasypał do płuc potłuczonego szkła. Nie przestawał jednak. Biegł przed siebie jak mógł najszybciej.

Nie chodziło tylko o to, że Abdul-Hafiz był jego zatrzymanym i stanął przed sądem głównie dzięki O’Donellowi. Nie chodziło też o to, że miał umrzeć niewinny człowiek.

Chodziło o to, że jeśli brak winy Abdula-Hafiza wyszedłby na jaw, w całym zachodnim świecie zapanowałby chaos. Kapitan wolał nie myśleć o konsekwencjach. Nastroje panujące wśród mniejszości etnicznych czy religijnych i tak były gówniane. Abdul-Hafiz nie mógł zginąć. Taka pomyłka kosztowałaby zbyt dużo.

Jakimś cudem O’Donell znalazł w sobie więcej sił i przyspieszył. Miał nadzieję, że jeszcze jest czas. Że jeszcze ma szansę.

Był w połowie Westmoreland, kiedy z bocznej uliczki wychylił się wysoki mężczyzna o śniadej cerze. Kapitan był zbyt zmęczony by uniknąć ciosu – ledwie dostrzegł uderzenie i na ułamek sekundy ogłuchł i oślepł. Poczuł ukłucie igły w przedramię i chłód stali na spoconej skórze czaszki. Otworzył oczy i jęknął.

Gdyby nie blizna na niewłaściwym policzku, O’Donell przysiągłby, że ma przed sobą Abdula-Hafiza.


***


Świat zamarł. Tłum zamilkł i stanął w bezruchu jak jeden organizm. Ani jedno dziecko nie zapłakało. Ucichły ptaki zebrane nad stawem i w koronach drzew. Słońce stanęło w zenicie i znieruchomiało.

Na ułamek sekundy upływ czasu w St. Stephen’s Green przestał istnieć.

Później dłoń kata chwyciła za dźwignię i szarpnęła.


***


Nikt na nią nawet nie spojrzał, kiedy Haifa otworzyła drzwi od gabinetu O’Donella i powoli zbliżyła się do chudej blondynki w średnim wieku. Niespodziewanie stanęła za kobietą, chwyciła ją lewą ręką za szyję, prawą przyciskając do skroni pistolet. Blondynka wrzasnęła, dwóch policjantów stojących w połowie korytarza chwyciło za broń.

- Rzućcie to! Rzućcie natychmiast, albo ją rozwalę! – ryknęła Haifa, nie pozostawiając im wyboru. – Niech nikt się nie rusza! Ty tam, z powrotem pod ścianę! – krzyknęła na mężczyznę, który ukradkiem ruszył do drzwi wyjściowych. W wąskim korytarzu i przyległych do niego pomieszczeniach znajdowało się trzydzieści, może czterdzieści osób – wszyscy teraz stali nieruchomo.
- Wszyscy pod ściany – zakomenderowała Haifa. – Gliniarze mają być w kajdankach! I to migiem albo ją zabiję. Zabiję tę sukę.

Poczuła jak po nodze cieknie jej coś ciepłego i spojrzała w dół. Na podłodze zbierała się kałuża moczu. Blondynka, którą Haifa wzięła za zakładnika, pociągała nosem i sikała ze strachu.

- Zachodnie kobiety – prychnęła wyniośle Arabka. – Dziwki, bez siły i charakteru. Nie wiem, co wasi mężczyźni w was widzą. U nas nie zasłużyłybyście na miejsce w psiej budzie i misę ochłapów.
- Niech pani ją puści – odezwała się jedna z policjantek. – Niech pani weźmie mnie na zakładnika, a ją puści.
- Zamknij ryj i pakuj rączki w kajdanki – ryknęła Haifa. Wszystko szło tak jak planowała, ale wiedziała, że strach jest kluczem. Póki się jej boją, póki sądzą, że jest gotowa na wszystko, nie odważą się jej sprzeciwić.

Moment później wszyscy funkcjonariusze stali ze skrępowanymi rękoma pod jedną ścianą, pod drugą zaś zebrały się pozostałe osoby. Cała broń leżała w kącie, pod jednym z biurek, i tylko Haifa pozostała z pistoletem w dłoni. Stanęła przy oknie znajdującym się obok drzwi frontowych i, trzymając blondynę blisko siebie, raz po raz wyglądała na zewnątrz. Zaczynała się niecierpliwić.

Spokojnie, powiedziała sobie. Dobrze ci idzie. Nie, doskonale. Ghalib będzie z ciebie dumny.

O tym, że jej mąż ma brata bliźniaka dowiedziała się parę miesięcy wcześniej, zaraz po tym jak Abdul-Hafiz został zatrzymany w związku z atakiem terrorystycznym na powstające w wielkich trudach centrum spalania biomasy. Wiedziała, że jej mąż nie ma z tym nic wspólnego – polityka nigdy go nie interesowała, co było eufemistyczną wersją stwierdzenia, że zawsze był tchórzem i konformistą. Nic dziwnego, że gdy odwiedził ją Ghalib, zgłupiała na jego punkcie. Był wojownikiem, przywódcą, filozofem, idealistą. Zakochała się w nim i była przekonana, że uczucie nie jest jednostronne. Poza tym, dopuścił ją do swojego, wielkiego dzieła, czyż nie? To ona miała mu pomóc osiągnąć cel.

Plan był zuchwały i to jej się podobało. Ponadto praktycznie wszystko zależało od niej, co podobało jej się jeszcze bardziej. Nigdy w życiu nie zrobiła niczego zuchwałego i nigdy nic nie znaczyła, nawet dla własnego męża. Teraz wręcz upijała się adrenaliną i poczuciem własnej wartości.

Polecenia Ghaliba były jasne: pozbądź się O’Donella z posterunku, zdobądź broń, weź zakładnika, czekaj na mnie. Jego nigdy by nie wpuścili na teren jednostki przy Eden Quay, a musiał się tam dostać. Niewielu wiedziało, że to w piwnicy tego budynku znajdowała się baza danych pełna nazwisk podejrzanych o kontakty z terrorystami. Zniszczyć te informacje oznaczałoby przekreślić ostatnie trzydzieści lat wysiłków irlandzkich służb.

Ghalib jednak nie nadchodził. Najpierw przez pięć minut, później przez dziesięć. Haifa czuła, że się poci.

- Ty! – wskazała na policjantkę, która wcześniej oferowała siebie jako zakładnika. – Prowadź do piwnicy. Szybko!


***


- Kim jesteś? – wychrypiał O’Donell. Coś dziwnego działo się z jego głosem. Chciał mówić głośno, ale z jego ust wydobywał się tylko szmer. – Jego bratem?
- Tak. Bratem – mruknął Ghalib. Później się uśmiechnął. O’Donell podejrzewał, że gdyby epidemia cholery miała ludzką postać, uśmiechałaby się w ten właśnie sposób. – Nareszcie. Sławny Nicholas O’Donell, obrońca cywilizowanego świata, pogromca terrorystów, u moich stóp. Spodobało ci się moje zdjęcie?

O’Donell nie mógł nic zrobić – coś, co od paru sekund krążyło w jego żyłach, zdążyło go praktycznie sparaliżować i pozbawić głosu.

- W życiu byś pewnie nie podejrzewał, że chodziło o ciebie, co? – zapytał Ghalib. – Od początku o ciebie. A także o twojego informatora. Temazepam, który ci wstrzyknąłem, na pewno skłoni cię do podania jego nazwiska. Co ty na to, kapitanie? Jak nazywa się twój kapuś?

O’Donell chciał splunąć mężczyźnie w twarz i powiedzieć mu, że prędzej zdechnie niż powie prawdę. Nie zdołał.

Człowiek nie ma szans w starciu z chemią.

Jak O’Donell przekonał się parę minut później, w starciu z kulą kaliber 9mm też nie.


***


Haifa z trudem powstrzymywała panikę i cisnące się do oczu łzy. Stała na środku niewielkiego pomieszczenia pełnego zakurzonych pudeł, starych kabli, pajęczyn i zapachu stęchlizny. Blondynka, którą trzymała pod bronią słaniała się na nogach i wydawało się, że lada moment zemdleje.

- Mówiłam, że nic tu nie ma – oznajmiła łagodnym głosem policjantka.
- Kłamiesz – powiedziała cicho Haifa. Ghalib by jej nie oszukał. Nie wykorzystałby jej. . . po co? Do czego?
- Jeśli nas puścisz i nie zrobisz nikomu krzywdy, wszystko może się dobrze skończyć. Możesz wyjść z tego cało. Tylko nie rób nikomu krzywdy.

Haifa bint Habash zacisnęła wargi i stłumiła atak płaczu. Obróciła się w kierunku policjantki i wycelowała w nią broń. Chciała strzelić. Była gotowa zabić. Chciała zabić. . .

Opuściła pistolet, padła na kolana i zaczęła szlochać głośno i rozpaczliwie, uświadamiając sobie, że to koniec, że jej mąż nie żyje, a człowiek, z którym go zdradziła, ją okłamał.


***


Tłum nie wiwatował. Nie krzyczał. Nie gwizdał i nie bił braw. Ludzie w milczeniu patrzyli na wolno kołyszącą się na sznurze sylwetkę. Niektórzy odwracali wzrok. Gdzieś ktoś nieśmiało pociągnął nosem. Kawałek z tyłu, bliżej fontanny, jakieś dziecko zaczęło płakać.

Później rozeszli się, czując niesmak i wstyd. Zupełnie jakby podświadomie czuli, że dzień tryumfu okazał się ich największą klęską.



Lubię to
 Lubi to 0 osób
 Kliknij, by dołączyć
Zobacz też
Słowa kluczowe: przyszlosc wyimaginowana, konkurs, patronat

Podobne newsy:

» Przyszłość wyimaginowana - wyniki!
100%
» Przyszłość wyimaginowana - termin minął!
100%
» Imperium Czerni i Złota - konkurs!
44%
» Bolo! - konkurs!
44%
» Bolo! - rozstrzygnięcie!
44%
 
Podobne artykuły:

» Proteza - zwycięzca "Przyszłości ...
100%
» Dla każdego, kto to czyta - Kontrrewolucja żyje!
100%
» Falkon 2011 - relacja
33%
» Porytkon 3 i 1/2 - relacja
33%
» Wywiad z KelThuzem
25%


Dodaj komentarz, użytkowniku niezarejestrowany

Imię:
Mail:

Stolica Polski:



Twój komentarz został dodany!

Kliknij, aby odświeżyć stronę.




Artykuły

Literatura
Główne Menu


Polecamy

Patronujemy
Aktywność użytkowników
madda99 zarejestrował się! Witamy!
_bosy skomentował Blood 2: The Chosen - recenzja
_vbn skomentował Mapy Starego Świata
wokthu zarejestrował się! Witamy!
_Azazello Jr skomentował Gdzie diabeł nie mówi dobranoc. "Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow - recenzja
Gabbiszon zarejestrował się! Witamy!
Liskowic zarejestrował się! Witamy!
_Kamila skomentował "Brudnopis", Siergiej Łukjanienko - recenzja

Więcej





0.085 sek