W życiu mają miejsce sytuacje, które zmieniają nas na resztę życia. Podobnie też zdarza się nam od czasu do czasu przeczytać książkę, która potrafi odmienić i uczynić bardziej dojrzałymi, pozwalając jednocześnie nabrać dystansu do wcześniejszego i obecnego życia. Nie będę ukrywał, że w moim przypadku stało się tak po przeczytaniu debiutanckiej powieści Andrew Davidsona zatytułowanej
„Gargulec”.
Tytułowego Gargulca traktować należy metaforycznie. Odnosi się on zarówno do fikcyjnej, demonicznej figury Rzygacza, widywanej często na dachach katedr i kościołów, które wystają poza lico muru i wypluwają z siebie wodę spływającą z dachu. Gargulec to także ironiczna ksywka, jaką określa się tytułowy, bezimienny bohater powieści, który trafia do szpitala po cudem przeżytym wypadku. Odniesione obrażenia, a przede wszystkim okropne oparzenia sprawiają, że nigdy nie będzie mógł już wieść życia, jakie prowadził przed wypadkiem. Zniekształcona twarz i rozliczne rany, a co najistotniejsze z punktu widzenia bohatera – aktora filmów porno – utrata penisa, sprawiają, że jeszcze w trakcie walki lekarzy o jego życie planuje on niezwykle wyrafinowane samobójstwo.
Początek może i nie należy do najoryginalniejszych, jednak dalszy rozwój wypadków sprawia, że bohater przechodzi głęboką i wszechstronną metamorfozę – dotyczy to nie tylko widocznych zmian w wyglądzie. Dzieje się tak za sprawą poznanych w szpitalu kobiet, które pozwalają mu dostrzec inne, szlachetniejsze aspekty życia ludzkiego a także otwierają oczy na „prawdziwą miłość”. Najważniejszą w życiu Gargulca stanie się chora umysłowo – tak utrzymują lekarze – Marianne Engel. Uznana rzeźbiarka, która potrafi wydobywać z kamienia za pomocą zwykłego dłuta niesamowite Gargulce, utrzymuje, że oto znają się już razem od niemal siedmiuset lat. Na dodatek w średniowiecznych Niemczech byli kochankami. Marianne pomaga swemu oblubieńcowi w żmudnej rehabilitacji, odsłaniając mu w wolnych chwilach historię ich nieszczęśliwej miłości.
Opowieści snute przez Marianne, mimo iż trąca tanimi romansami, to jednak osadzone w realiach minionych epok - wzruszają. „Miłość” przemierza świat od Islandii i Italii po Japonię. Wszędzie jednak potrafi odmienić życie ludzi, czyniąc ich lepszymi i szlachetniejszymi. Gdy czytamy, jakie uczty kulinarne przygotowuje dla swego oblubieńca Marianne, dosłownie nachodzi nas ochota, aby wybrać się natychmiast do japońskiej lub włoskiej knajpy. Nawet okropieństwa oparzeń czy tajniki chirurgii plastycznej, których realistyczne opisy ciekawie kontrastują z kulinarnymi specjałami, uczą a zarazem otwierają oczy na to, jak cierpią ofiary poparzeń.
Kolejnym atutem książki jest erudycja autora, który wykazuje naprawdę godną uznania znajomość paleografii i średniowiecznych manuskryptów. Zna się na pracy skryptorium, a także realiach panujących w ówczesnych klasztorach i miastach. Miłość Marianne i jej oblubieńca osadzona jest w mrocznych i okrutnych czasach średniowiecznych kondotierów, zakonników i beginek.
Na uwagę zasługują bohaterowie. Anonimowy Gargulec to przed wypadkiem przystojny kobieciarz i narkoman, który żył z dnia na dzień, korzystając z wszelkich możliwych uciech tego świata. Po wypadku przechodzi przemianę, nie tracąc jednak nic ze swej lekko ironicznej, przepełnionej dystansem niechęci dla świata i otoczenia. W szpitalu dochodzi do tego jeszcze zgorzknienie oraz rosnąca pogarda dla samego siebie. Marianne to z kolei prawdziwe przeciwieństwo swego ukochanego. Kobieta, u której lekarze podejrzewają schizofrenię, okazuje się być opętaną przez sztukę artystką, która żyje na świecie od ponad siedmiu wieków, oddając swe serca wykonanym rzeźbom. Czy faktycznie okaże się tym, za kogo się podaje, czytelnik przekona się po lekturze ostatnich stron książki.
Styl prezentowany przez Davidsona cechuje wizjonerstwo i rozmach w konstruowaniu opisów czy wyobrażeń oniryczno – piekielnych a jednocześnie lekkość i prostota w sytuacjach zwykłych, życiowych. Fabuła rozgrywa się na trzech płaszczyznach: w teraźniejszości – pobyt w szpitalu i dalsze losy Gargulca; w średniowieczu – historia o miłości snuta przez Marianne oraz niezależne od siebie, nieco przypadkowe opowieści miłosne z Islandii, Japonii i Italii.
Książka wciąga od pierwszych stron, choć przyznać muszę, że opisy wypadku czy samej rekonwalescencji mogą okazać się dla wielu zbyt drastyczne, jednak skoro ludzie muszą przez to przechodzić, to dlaczego przeciętny człowiek nie może mieć o tym choćby powierzchownego wyobrażenia? Lekturę
„Gargulca” polecam każdemu, gdyż łączy ona w sobie wiele gatunków i każdy znajdzie tu coś dla siebie, nawet fani dr House`a. Oby tylko Davidson nie okazał się mistrzem jednego dzieła, gdyż poprzeczka zawieszona została naprawdę wysoko i pozostaje pytanie, czy autor jest w stanie powtórzyć sukces?
Jedyne zastrzeżenia, jakie mam, to do wydania. Mimo iż otrzymałem wydanie twarde z ciekawą obwolutą, to sama okładka okazuje się być czarną plamą.
Największą jednak i jedyną wadą tej ksiązki jest to, że….się kończy.
Ocena: 9/10
Wydawca: W.A.B
Autor: Andrew Davidson
Miejsce i rok wydania: 2009
Ilość stron: 504
Oprawa: twarda
Wymiary: 135:202
Książkę do recenzji dostarczyło
Wydawnictwo W.A.B.