Książki o zakonie Asasynów Oliviera Bowdena to dla mnie bardzo ciekawa sprawa. Przez lata księgarnie, szczególnie te wysyłkowe, zasypywały ludzi ofertami powieści opartych na scenariuszach filmowych, będących swoistym źródłem ciekawostek dla czytelnika–widza. Czy zauważyłem te detale w kinie? Co byłoby, gdyby wydłużyć film o kilka zbędnych scen? Choć autorzy posiadali zazwyczaj ubogi warsztat pisarski, to pozycje te znajdywały nabywców. W czasach, gdy gry wideo stają się coraz ważniejszym elementem popkultury, ich wydawcy wstępują na ścieżkę przetartą przez wielkich z Hollywood. Czy słusznie? Bazując na przygodzie z
Assassin’s Creed Bractwo, zdecydowanie nie!
Fabuła powieści startuje w miejscu, w którym porzucono czytelników w Assassin’s Creed Renesans, lub gdzieś pomiędzy Assassin’s Creed 2 i Assassin’s Creed Brotherhood. Ezio Auditore de Firenze od dawna ma już niewiele wspólnego z Florencją. Co więcej, jako szef Asasynów toczy zakulisowy konflikt z włoskimi Templariuszami, którego kulminacją jest walka z papieżem Rodrigo Borgią wyposażonym w artefakt obcych. Zdradliwy klecha pada na posadzkę jedynie pozornie martwy i nieco później bierze krwawy odwet na Ezio i jego kompanach.
Bractwo wymaga odbudowy, a zabici zemsty. Oba cele osiągnąć równocześnie można jedynie w Rzymie.
Opisana rzeź pełni funkcję prologu również w grze. Na nieszczęście książki, nie jest to koniec podobieństw. O ile rozumiem zamysł, którym kierował się Ubisoft i pan Bowden, planując wydanie omawianej powieści (pieniądze), to o pomstę do nieba woła według mnie forma, w jakiej tego dokonano. Papierowe
Bractwo jest praktycznie kalką gry, z którą nie tak dawno bawiłem się na swojej konsoli. Szczególnie widać to, jeżeli przeanalizujemy ilość opisów otoczenia lub dialogów nie nawiązujących bezpośrednio do głównego wątku fabularnego. Można zliczyć je na palcach jednej ręki, bo autor nie umiał (lub nie mógł, warunków jego kontraktu nie znam) za bardzo ingerować w warstwę fabularną.
Czytając
Bractwo, miałem wrażenie, że gram. Jedynym punktem łączącym kolejne rozdziały jest akcja, której w grze nie mogło przecież zabraknąć. Może to brzmi absurdalnie, ale mam pewne wyobrażenie jak wyglądało jej tworzenie. Nie zdziwiłbym się, gdyby jedynym powodem zatrudnienia profesjonalnego pisarza przez Ubisoft była konieczność zastąpienia ekranów „loading”, których de facto w książkach nie ma. Najlepiej dodatkową krwawą jatką. Szkopuł w tym, że warsztat autora jest ubogi lub wyjątkowo restrykcyjnie ograniczony przez posiadacza licencji. Jak najprościej, żeby młodzi zrozumieli – lepiej streścić tego nie potrafię.
Szczerze mówiąc, oczekiwałbym od twórców tak ciekawego uniwersum jak Assassin’s Creed aktywnej ofensywy na polu literackim. Wolałbym jednak, aby dokonano tego serią spin-offów (nawet Gears of War może w ten sposób stać się książką) zamiast wydania rozdmuchanej na 400 stron solucji. Patrząc z perspektywy osoby, która przeszła Brotherhood, ciężko mi nawet napisać więcej na temat samej powieści. Dlatego z ręką na sercu polecam wszystkim grę (może kiedyś napiszę nawet recenzję), a książkę omijajcie szerokim łukiem. Może da to do myślenia Ubisoftowi.
Ocena: 2/10
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Insignis