Trochę już wody w Wiśle upłynęło od czasu, gdy mieliśmy ostatnią okazję dowiedzieć się, co słychać u ostatniego druida na Ziemi, Atticusa O’Sullivana. Po jego wycieczce do Asgardu (opisanej w książce
Między młotem a piorunem), gdzie dość mocno przetrzebił szeregi Azów, wrócił do domu i zajął się lizaniem ran, tudzież szkoleniem swojej uczennicy. Widać jednak spokój nie był mu pisany (z tym przeznaczeniem to w ogóle zaczęły się dziać dziwne rzeczy, gdy Atticus pozbawił życia Norny), bo niebawem zaczął go ścigać gniew nordyckich bogów. Naszemu bohaterowi nie pozostało więc nic innego jak... umrzeć.
W najnowszej, czwartej już, książce cyklu zatytułowanej
Zbrodnia i Kojot przedstawione są losy Atticusa i Granuaile (młodej druidki in spe) po zainscenizowanej śmierci tego pierwszego. Bohaterowie wyjeżdżają z gościnnego Tempe w Arizonie i podróżują na ziemie Indian Navajo, by wywiązać się z umowy z Kojotem – członkiem indiańskiego panteonu, tricksterem, który pomógł Atticusowi umrzeć w sposób wielce widowiskowy i wiarygodny. W zamian druid będzie musiał rozwiązać parę problemów gnębiących Indian, wplątując się w porachunki kolejnych bóstw, wampirów i innych dziwacznych stworów.
Jak już wspomniałem,
Zbrodnia i Kojot to czwarta część cyklu. Ważną informacją jest to, że książka powstała na fali popularności poprzednich powieści. Często taka motywacja jest przyczynkiem do powstania nieczytalnego gniota, którego z pierwotną historią wiąże tylko postać głównego bohatera, jednak na szczęście nie tym razem. Najnowsza książka Hearne’a trzyma naprawdę przyzwoity poziom literacki poprzednich. Fabuła może nie jest przesadnie wysublimowana a postacie nie zmagają się z dylematami moralnymi godnymi tragedii antycznej, ale książkę tę zwyczajnie przyjemnie się czyta. Ważne też, że autor nie ma pretensji do tworzenia epickiego arcydzieła, do którego czytelnik powinien podchodzić niczem robak marny bojaźnią zdjęty – czytając
Zbrodnię i Kojota miałem wrażenie uczestniczenia w spotkaniu z bajarzem, który w gawędziarskim stylu przedstawiał mi magiczną historię osadzoną w przyziemnych realiach. Styl wsparty jest solidnym warsztatem, świetnym poczuciem humoru i dobrze skonstruowanymi dialogami. W konsekwencji, Zbrodnię i Kojota czyta się łatwo i szybko.
Wypadałoby też napisać coś o wydaniu. O ile do okładki i szaty graficznej przyczepić się nie mogę (są logiczną kontynuacją tych z poprzednich części cyklu), o tyle korekcie i tłumaczeniu już mam sporo do zarzucenia. Przekład jest bardzo nierówny – czasem wspaniale oddaje żarty sytuacyjne i językowe, adaptując je do polskich realiów, czasem natomiast analogie te są strasznie toporne i na kilometr trącą kalkami językowymi. Już sam polski tytuł nijak nie oddaje sensu pierwowzoru –w oryginale brzmi on
Tricked (ang. nabrany, oszukany, przechytrzony), co jest uzasadnione nie tylko fabułą, ale i postacią Kojota, który wszak jest właśnie tricksterem. Polski tytuł natomiast jest w moim odczuciu nijaki. W tekście znaleźć można też dużo literówek, a nawet taki kwiatek, jak pisownia wulgarnej nazwy pewnego męskiego narządu przez h, a nie ch. W sensie, że chuj hujem jest zwany. Z całą pewnością nie jest to poziom redakcji, do którego przyzwyczaił nas Rebis.
Cóż więcej można powiedzieć o
Zbrodni i Kojocie? W zasadzie nic – jest to po prostu przyjemna w lekturze książka bez jakiegoś specjalnie głębokiego przesłania. Można by ją określić mianem czytadła, ale po polsku to strasznie pejoratywnie nacechowane określenie, a z całą pewnością nie jest to pozycja zła. Czy warto przeczytać? Warto – chociażby dla dialogów prowadzonych przez Atticusa i jego psa, Oberona.
Autor: Kevin Hearne
Tytuł: Zbrodnia i Kojot
Tytuł oryginalny: Tricked
Przekład: Maria Smulewska-Dziadosz
Wydawca: Rebis
Liczba stron: 425
Format: 200x130mm
ISBN: 978-83-7510-941-2
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Rebis