Rebisowa ofensywa wyciskania z wiernych fanów prozy Franka Herberta ostatnich groszy, kusząca piękną reedycją jego słynnej, pustynnej sagi, dobiegła końca. Właśnie teraz do księgarni trafił odrestaurowany
Kapitularz (po staremu
Kapituła). Czy nowe wydanie ma do zaoferowania coś więcej niż ładną okładkę?
Nie podjąłem się karkołomnej misji zliczenia wszystkich poprzednich wydań, więc nie jestem w stanie zabłysnąć znajomością konkretnej liczby, lecz osobiście miałem styczność z dwoma konkurencyjnymi edycjami i śmiem twierdzić, że mam jakieś porównanie. Zanim jednak przedstawię wnioski co do tej konkretnej sprawy, wypadałoby napisać szerzej o samej książce.
Powieść nie podejmuje historii dokładnie w momencie kończącym
Heretyków Diuny, lecz rozpoczyna się ponad dekadę później. Konflikt Bene Gesserit z Dostojnymi Matronami trwa w najlepsze, ale czytelnikowi przyjdzie opuścić już wysłużoną pustynną planetę. Lądujemy na Kapitularzu wraz z ostatnim pustynnym czerwiem, który na specjalnie przygotowanym globie ma wznowić produkcję przyprawy.
To syntetyczne wprowadzenie do fabuły może brzmieć jak czarna magia dla osób niewtajemniczonych, ale
Kapitularz Diuną jest w końcu aż szóstym tomem sagi, w wypadku której ominięcie choć jednej części znacznie utrudnia zrozumienie powieści. Znajomość pozostałych dzieł Herberta jest więc przydatna, ale sądzę, że pojętni czytelnicy będą czerpać przyjemność z czytania również z ograniczoną znajomością uniwersum.
Ogólnie rzecz biorąc, saga przecierpiała po drodze kilka słabszych chwil, ale zakończenie trzyma fason godny samej
Diuny. Nadmiernie splątane intrygi systematycznie ustępują miejsca akcji, kończąc przygodę Franka Herberta ze swoim dorobkiem w iście epicki sposób. Czytelnik aż łaknie kolejnych rozdziałów, co może przysłużyć się Brianowi Herbertowi, który sam naskrobał kilka powieści. Być może po
Kapitularzu wypadałoby sięgnąć po jego twórczość.
Nowe wydanie wyróżnia się na tle pozostałych przede wszystkim dwiema rzeczami. Pierwsza, bezsprzecznie pozytywna cecha, to fantastycznie wykonana oprawa ilustracja pana Siudmaka na papierowej obwolucie. Pod spodem czeka kolejny rarytas w postaci tradycyjnego już dla tego cyklu złotego obicia, które nadaje książce olbrzymią wartość kolekcjonerską.
Zastrzeżenia mam natomiast do nowego tłumaczenia w wykonaniu Marka Michowskiego. Nie chodzi tu oczywiście o jego aspekt merytoryczny, któremu nie mam nic do zarzucenia. Dziwi mnie jednak zmiana tytułu (jak wspominałem, kiedyś tytułowa planeta nazywana była Kapitułą). Powód na pewno był bardzo poważny, ale wypadałoby uszanować wieloletni kanon i zachować spójność w uniwersum Diuny.
Ostatnim mankamentem technicznym najnowszej edycji
Diuny jest czcionka, na którą narzekałem przy każdym z tomów cyklu. Jest ona najzwyczajniej w świecie za duża i zmieszana wraz z nadmuchanymi odstępami pomiędzy linijkami utrudnia czytanie. Jeżeli z jakiegoś konkretnego powodu spece od marketingu w Rebisie uznali, że w ten sposób powieści zajmą więcej stron i tym samym staną się atrakcyjniejsze dla przeciętnego zjadacza chleba, nie jest mi on znany.
Tak oto przyszedł czas na ostateczne rozliczenie
Kapitularza. Recenzja może jest krótka, „lecz było to działanie celowe”, gdyż jest to powieść kończąca wielotomowy cykl i uważam, że jako taka nie powinna być traktowana stricte jako samodzielna pozycja, a część całego i spójnego wydawnictwa. W każdym razie, rozumując w ten sposób, winien jestem uznać ją za bardzo udane zakończenie sagi i polecić każdemu, kto pokochał prozę Herberta. Książka ta wynagradza każdy kolejny wieczór poświęcony pustynnym czerwiom i przebiegłym Bene Gesserit. Absolutny must have w biblioteczce wielbicieli SF.
Tytuł: Kapitularz Diuną
Autor: Herbert Frank
Wydawca: Rebis Dom Wydawniczy
Numer wydania: II
Data premiery: 2010-08-24
Język wydania: polski
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Michowski Marek
Wymiary: 225 x 150
Indeks: 65978610
Książkę do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Rebis